Jako "ocalały" uważam ten film za nader szkodliwy. Wiadomo że alkoholizm mozna leczyć, od wielu lat ludzie o tym wiedzą. W roku 1957 w Polsce nie było jeszcze żadnych systemów opieki nad osobami dotkniętymi tą chorobą. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, mozna zmienić swoje życie, ale nie jest to łatwe. W filmie Hasa uderza ten fatalizm, nieuchronność i nieubłagalność. Człowiek w barze wypowiada słowa: "Kto pije, będzie pił". Tymczasem przecież jest to dalekie od prawdy. Można obejrzeć "ku przestrodze", jednak później powstało wiele filmów dających nadzieję. Alkoholikom takie wsparcie jest bardzo potrzebne.
wiesz, film ma prawie 70 lat. To raz. Dwa - my wszystko widzimy przez pryzmat Kuby. A on nie jest zbyt wiarygodnym narratorem. To nie jest tak, że nie ma dla niego nadziei - być może faktycznie jego znajomi chcą mu pomóc, na pewno chce Krystyna - ale on jej dla siebie nie widzi. I właściwie, kiedy postanowił jednak iść do baru, podjął decyzję, że to koniec i nie przestanie - dlatego ten monolog Fijewskiego. To jest coś, co Kuba wie i w co wierzy - nie dlatego, że nie da się mu pomóc, ale dlatego, że on nie widzi innego wyjścia. Ostatecznie, życie bez perspektyw przeraża go chyba bardziej niż nałóg. Tak, Has zrobił coś na kształt greckiej tragedii - od pierwszych scen jest jasne, jak to się skończy. Ale nie dlatego, że nie da się uciec od alkoholu, tylko bo bohater jest uwikłany w takie okoliczności, że on nie może. Albo nawet nie do końca chce.