PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=35407}

Pan Smith jedzie do Waszyngtonu

Mr. Smith Goes to Washington
7,7 4 019
ocen
7,7 10 1 4019
8,2 14
ocen krytyków
Pan Smith jedzie do Waszyngtonu
powrót do forum filmu Pan Smith jedzie do Waszyngtonu

To było moje czwarte spotkanie z Caprą i pierwsze, po którym czuję niesmak. "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" okazał się bowiem nieomal kalką wcześniejszego filmu Capry, znanego w Polsce pod tytułem: "Pan z milionami". Proszę osoby, które nie widziały "Pana z milionami" i/albo "Pana Smitha..." o nieczytanie dalszej części wypowiedzi. Będą zdradzał szczegóły fabuł obu filmów.

W 1936 roku znany i lubiany Capra (największy sukces odniósł dwa lata wcześniej, w 1934 roku, obrazem "Ich noce", który zdobył tzw. "Wielkiego Szlema") wydał na świat "Pana z milionami". Naiwną (w pozytywnym sensie) opowieść o prostodusznym chłopaku z prowincji, który po odziedziczeniu fortuny zostaje rzucony w wielki świat obłudy i który temu światu się przeciwstawia. Film został nominowany do Oskara, ale główną nagrodę zgarnął "Wielki Zegfield" R.Z. Leonarda. Nie chcę bawić się w domysły, ale szukając usprawiedliwienia dla Capry, doszedłem do wniosku, że Capra uznał tamtejszy werdykt Akademii za dużą porażkę i trzy lata później zrealizował film nieomal bliźniaczy (tak jakby pragnął, aby w zasadzie ten sam pomysł tym razem został naprawdę doceniony).

Przyjrzyjmy się wpierw tytułom (oczywiście oryginalnym, bo fantazje polskich tłumaczy mało nas obchodzą). Dla ułatwienia umówmy się, że "Pan z milionami" to film A, zaś "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" to film B (ten skrót będę stosował do końca). Tak więc tytuły - Film A: "Mr. Deeds Goes to Town", Film B: "Mr. Smith Goes to Washington". W filmie B zastosowano tę samą zasadę przyznania tytułu, co w filmie A. Zmieniły się tylko nazwy bohaterów (Deeds-Smith) i zamiast "Town" (miasto) jest "Washington", co wiele nie zmienia, bo to też miasto.
Akcja filmu A umiejscowiona jest w dużym mieście (Nowy Jork), w filmie B rzecz dzieje się też w metropolii (Waszyngton, oczywiście).

Fabuła. Schemat podobny. W filmie A facet o cnym sercu, hołdujący pięknym ideom (m.in. szczerości), przyjeżdża do wielkiego miasta i wzbudza zainteresowanie mediów. W filmie B dokładnie to samo! Deeds jest dziedzicem fortuny, Smith - nowym senatorem. Tylko to ich różni, reszta jest im wspólna. Czytajcie dalej.

Deeds z filmu A uchodzi za półgłówka i człowieka, którym można będzie łatwo sterować. Dokładnie tak samo jest ze Smithem. W filmie A Deedsa naciągnąć chcą m.in. przedstawiciele opery, w filmie B Smith ma być tylko marionetką w rękach ważniejszych i potężniejszych "kolegów" z senatu.

Capra w filmie B powtarza numer z kobietą. W obu filmach, i tym z 36 r., i tym z 39 r., jest kobieta, która początkowo jest niechętna głównemu bohaterowi, nawet wyśmiewa się za jego plecami, i w obu filmach ta kobieta zdaje sobie w końcu sprawę, że kocha głównego bohatera (w obu przypadkach dostrzega jego dobroć i czyste intencje).

W obu filmach główny bohater okazuje się ostatecznie wcale niegłupim gościem i nie daje sobą pomiatać.

W obu filmach główny bohater zostaje o coś niesłusznie posądzony i w obu filmach walczy o swoje dobre imię przed większą publicznością (w filmie A - przed sądem, w filmie B - w senacie). W obu filmach główny bohater znajduje się przez wpływowych ludzi, którym był przeszkodą w zrealizowaniu brudnych interesów, w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

W obu filmach podobnie zostaje rozwiązana akcja w ostatnich scenach. Za każdym razem wszyscy są przeciw Deedsowi/Smithowi (poza kobietą, która w tym momencie już Deedsa/Smitha kocha), za każdym razem nagle, nie wiadomo dlaczego, sprawy przybierają dobry dla głównego bohatera obrót i Deeds/Smith stawia na swoim. W filmie A jeszcze mogłem to zrozumieć. Charakterystyczne dla Capry są urocze happy endy i naiwne zwroty akcji. Ale w filmie B to już nawet Capra przegiął, "ratując" swojego bohatera w ostatnich sekundach.

W obu filmach najważniejsza osoba na sali (w filmie A jest to sędzia, w filmie B - przewodniczący senatu) jest mile usposobiona do Deedsa/Smitha. W obu przypadkach nie może powstrzymać się od uśmiechu i zawsze jest to uśmiech przyjazny Deedsowi/Smithowi. Ten motyw pojawia się też w "Cieszmy się życiem". We wszystkich trzech filmach najważniejsza osoba w pomieszczeniu stara się zapanować nad zamętem, ale w końcu daje za wygraną i się uśmiecha (sędzia powinien był uznać chaos za obrazę majestatu i wyprosić parę osób z sali, ale tego nie zrobił).

W obu filmach główny bohater w ogóle się nie broni (gwoli ścisłości - Deeds odmawia obrony, Smith - nie ma możliwości obrony).

Przewaga filmu A nad B jest taka, że cała historia jest zabawniejsza, zaprezentowana z większym polotem i posiada bardziej rozbudowany wątek miłosny. W filmie B zaserwowano trochę za dużo patosu. Te wszystkie piękne napisy o wielkiej Ameryce, piękne pomniki Lincolna i innych ważnych osób z historii USA, to wszystko Capra mógł sobie darować (najgorzej się poczułem, kiedy widziałem wzruszenie na twarzy Smitha, gdy obserwował chłopca czytającego, trochę łamanym i przejętym głosem, tekst wychwalający idee wolności, równości itp., którym podobno Ameryka hołduje).

Zarzucam Caprze epigonizm. Naturalnie, są detale i detaliki, w których filmy A i B się różnią. Ale znakomita większość jest, jeśli nie taka sama, to tak podobna, że aż trudno tego podobieństwa nie zauważyć. Mam wrażenie, że zmieniły się nazwy postaci i kilka niuansów, a cała reszta pozostała bez zmian. Nie wspomniałem o wszystkich wspólnych obu filmom rzeczach, ale to tylko dlatego że nie ma sensu więcej wypisywać. Każdy, kto obejrzał oba filmy, zrozumiał, o co mi chodzi.

Podsumowując: Capra zawiódł mnie i nie potrafię już na jego twórczość patrzeć tak przychylnym okiem jak wcześniej. "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu", jeśli ktoś wcześniej widział "Pana z milionami", nie jest filmem godnym polecenia (chyba że lubicie drugi raz obejrzeć to samo, tylko pod zmienionym - nieznacznie zresztą - tytułem i w trochę gorszym wykonaniu). A nawet jeśli nie widziało się "Pana z milionami", ciężko nazwa "Pana Smitha..." filmem dobrym. Nawet jak na Caprę stężenie patosu jest niebezpiecznie wysokie, ciętego żartu jak na lekarstwo (wyłapałem raptem kilka dowcipów na temat lenistwa i pazerności rządzących), zakończenie filmu jest nie do przyjęcia. Chyba że w trzeciej lidze filmowej.

4/10. Sorry, Frank.

ocenił(a) film na 5

100% poparcia.

A "Cieszmy się życiem" jest najlepsze z tej trójki. A właściwie czwórki, bo jest jeszcze "Meet Joe Doe".

ocenił(a) film na 10
_Garret_Reza_

Nie zgodzę się z tobą. Nie będę twierdził, że wszystkich tych podobieństw nie ma, bo to bezsensowne, poza jednym. Town a Waszyngton to nie jest tylko zmiana nazwy. Nadając filmowi tło polityczne Capra uczynił tą historię dużo bardziej uniwersalną. Główni bohaterowie też są podobni, ale mr Smith jest dużo bardziej charyzmatyczny niż Deeds.

ocenił(a) film na 5
_Andrzej_

Ze mną? Przecież ja nic takiego nie mówiłem...

_Garret_Reza_

Rozbawiles mnie tym wpisem :D

ocenił(a) film na 10

Przeczytaj sobie eseje Adorno o standaryzacji, prędzej czy później zauważysz, że większość filmów i książek i w ogóle wszystkiego jest opartych na tych samych schematach, różniąc się tylko pozornie. Wcale to jednak nie znaczy, że same w sobie i tak są wyjątkowe i wzbudzają inne odczucia.

użytkownik usunięty
sunblossom

Jakieś ogólne schematy są jak najbardziej na miejscu, nikt nie burzy się, gdy ktoś posłuży się znanym toposem. Sęk w tym, że Capra powtarza się nawet w szczegółach.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones