Niestety, bo on jest jednym z nielicznych reżyserów o plastycznej wyobraźni, który rozumie że film powinien olśniewać, być wizualnie piękny, że na tym polega magia kina (pozostali to chyba tylko Michael Gondry i Tim Burton. Innych nie znam. Niektórzy robią tylko pojedyncze filmy w tym stylu np. "Pachnidło" czy "Labirynt Fauna"). W filmie o 2 facetach siedzących przy stole i roztrząsających swoje problemy egzystencjalne nie ma żadnej magii, chyba że ktoś jest Bergmanem. Gilliam to wie, ale mimo tego jakimś tajemniczym sposobem żaden film mu nie wychodzi. "Parnassus" tez mu się specjalnie nie udał. Jest nawet gorszy niż „Bracia Grimm”. Tu jest jakiś paradoks, bo z jednej strony uwielbiam oglądać jego filmy, ale z drugiej denerwują mnie one, bo nie są tak dobre jak by mogły być.
Bardzo trafny komentarz, szczególnie wzmianka o Bergmanie ;) Dodał bym tylko jeszcze Kubricka do tego zestawu jako człowieka z niesamowitą wyobraźnią... ale on już niestety nie żyje.
No nie żyją, a Gilliam też już ma swoje lata. Dlatego m.in napisałam ze wymierający gatunek;) Życzę mu jak najlepiej, ale jest już w tym wieku że wielu filmów pewnie nie zrobi i pewnie nawet nie doczekamy się naprawdę porządnego filmu spod jego ręki.
Poczekaj na Don Kochota ;) Zmienisz wtedy zdanie. Dla Gilliama to bardzo sentymentalny projekt i jestem pewien, że przyłoży się do niego. Ma w końcu coś do udowodnienia, kiedyś był blisko nakręcenia filmu.
Na YouTube można nawet obejrzeć jedną ze scen. Musi mu zależeć na tym projekcie, skoro tak długo starał się o ponowną realizację.
Quentin Tarantino od lat szykował "Bękartów Wojny" i proszę - mamy świetny film, który śmiało można stawiać w rzędzie z "Pulp Fiction" i "Wściekłymi Psami". Jakby tego było mało, właśnie teraz - po tylu latach - krytycy znowu zaczynają doceniać jego geniusz, niezależność i pomysłowość.
Liczę, że podobnie będzie w przypadku Terry'ego, bo uwielbiam tego gościa.
Ale chodzi właśnie o to, że facet kręci te swoje filmy latami, a efekt jest taki jaki jest, czyli mocno średni. Zresztą co to za różnica ile czasu ktoś przygotowuje swój film (albo w ogóle jakikolwiek inny projekt), czy to ma jakieś przełożenie na jego jakość? Moim zdaniem to nie ma znaczenia czy ktoś robi film 3 miesiące, rok czy 10 lat; bo to że powiedzmy ktoś poświęci więcej czasu na przygotowania nie oznacza od razu, że efekt będzie lepszy niż w przypadku gdy tego czasu jest mniej. A u Gilliama to już w ogóle - non stop nękają go jakieś katastrofy i musi sobie z nimi radzić co pewnie odbywa się kosztem filmu, ponieważ jest mu trudniej niż innym reżyserom. Konkludując:D nie wiem czy jest sens zakładać, że Don Kichot go uratuje.
Lubię Gilliama, bo on kręci ładne filmy (a nie takie wyprane z kolorów, szare i bezpłciowe gnioty jak inni) i jest w tym odosobniony (nie znam innych takich reżyserów - podejrzewam że ich nie ma:P). "Parnassus" jest niestety nudny i za bardzo udziwniony w złą stronę - no ale koniec końców ujdzie.
Nie chodzi mi o sam czas kręcenia, ale o trudy jakie trzeba czasem pokonać. Dzięki temu ma się większą motywację.
"Parnassusa" niestety (jeszcze) nie oglądałem. Żałuję, bo kiedy wszedł do kin dopadła mnie grypa i później jakoś tak wyszło, że nie miałem czasu więc czekam na DVDRipa (ew. screener'a lub R5). Nie mogę się więc o nim wypowiadać, mimo wszystko jestem nastawiony pozytywnie. Wiele osób chwali sobie grę aktorską, podobno oprawa wizualna jest świetna mimo stosunkowo niskiego budżetu.
Do grona wizjonerów zaliczyłbym też Petera Jacksona, ma facet łeb nie od parady i też realizuje swoje własne pomysły. Z reżysera, który kręcił kiczowate horrory z elementami komedii stworzył jedną z najlepszych trylogii w historii kina, a King Kong czy też jego nowy film The Lovely Bones tez nie były złe. W tym ostatnim trochę przesłodził klimat, ale sposób w jaki przedstawił świat po drugiej strony naprawdę mi się spodobał i cały obraz ma coś w sobie - potrafi zmusić do refleksji, gdyby był trochę mocniejszy pewnie potrafiłby też poruszyć.
No i George Lucas, w jego głowie nie wiadomo skąd pojawił się pomysł, który później zrealizował jako Gwiezdne Wojny.
Pierwsi dwaj, jacy przyszli mi do głowy. Myślę, że kogoś jeszcze by się znalazło, ale akurat teraz nic mi nie świta.
"Z reżysera, który kręcił kiczowate horrory z elementami komedii..."
po tym miało być:
przeistoczył się w reżysera, który...
Kiedy wprowadzą możliwość edycji postów? :/
Ja też pisałam o trudach w realizacji, ale uważam, że może to i zwiększa motywację, ale niekoniecznie musi przekładać się na jakość, tzn. nie ma takiej prostej analogii: przeszkody w realizacji=większa motywacja=lepszy film. Oprawa wizualna w "Parnassusie" oczywiście jest świetna, w końcu to Gilliam. I to jest właśnie dlaczego wymieniłam jego, Burtona i Gondry - bo chodzi mi właśnie o tę oprawę wizualną, plastyczność, chodzi mi o reżyserów którzy tworzą filmy oparte o obraz, taki trochę przerost formy nad treścią. Dlatego ani Jackson ani tym bardziej Lucas się tu nie kwalifikują, bo oni nie robią takich filmów, raczej jadą na efektach ("King Kong" to już w ogóle). Nie wiem za bardzo jak to wyjaśnić, a nie chcę żeby to było zbyt obszerne - myślę, że każdy kto widział filmy Gilliama i Burtona widzi różnicę w stosunku do Jacksona i Lucasa - ci dwaj pierwsi robią taki trochę teatrzyk, rozbuchany, sztuczny, z lekka kiczowaty, no po prostu taki burtonowski...nie umiem tego sprecyzować, ale wydaje mi się to oczywiste:D
M. Gondry zrobił 2 takie filmy - "Zakochany bez pamięci" i szczególnie "Jak we śnie". Podobne jest "Pachnidło" i moim zdaniem też "Labirynt Fauna". Po obejrzeniu zwiastunu "Lovely Bones" widzę, ze to trochę też zajeżdża takim klimatem, ale nie widziałam całości.
Podsumowując:D - Gilliam jest jedyny w swoim rodzaju, bo inni nie mają takiej wyobraźni. Osobiście wolę go 100 razy bardziej od Burtona, który ma lekką schizę chyba i odbija bardziej w stronę maksymalnego udziwniania i ekscentryzmu na siłę, a Gilliam jest bardziej "marzycielski", jesli to określenie ma jakiś sens.
"Kiedy wprowadzą możliwość edycji postów? :/"
Gdy zapanuje pokój na świecie.
Jackson przy budżetach takich, jak większość filmów Burtona czy też Gilliama robiłby to samo. Ma niezwykłą zdolność do tworzenia "swojego świata", w który łatwo uwierzyć. Do tego on nigdy nie zawodzi. Dokonał rzadkiej sztuki - każdy kolejny LotR jest lepszy od poprzedniego.
Dodam, że kilka filmów zrobionych przez Burtona zostało zrealizowanych za więcej pięniędzy, niż trylogia Władcy Pierścieni, a jednak ciężko to zauważyć. Każdy jeden LotR kosztował trochę powyżej 90 milionow. Sleepy Hollow, Planeta Małp - 100. Charlie - 150. Nie oznacza to, że go nie lubię - wręcz przeciwnie, uwielbiam go i czekam na Alice, bo tylko on był w stanie to nakręcić. Niestety, u niego wszystko jest podobne. Powtarza się coraz więcej motywów znanych z poprzednich filmów. Po trailerze Alicji stwierdzam, że np. Mad Hatter wygląda jak połączenie Edwarda z Willy Wonką, do tego Depp swoją gestykulacją do złudzenia przypomina Jack'a Sparrow'a.
A Gilliam... No cóż, w końcu był jednym z tych, którzy stworzyli Monty Pythona i jak przystało na członka tego latającego cyrku musi być inny niż wszyscy. U niego wszystko jest surrealistyczne, jednak gdyby wziął się za jakiś typowy dramat - nawet po swojemu - to za nic nie przypominałoby jego dotychczasowych produkcji i od razu wszystko co do tej pory zrealizował straciłoby magię. Podejrzewam, że gdyby był bardziej wszechstronnym twórcą, to byłby też bardziej doceniany. Mam nadzieję, że po ekranizacji przygód Don Kichota weźmie się za jakiś ambitniejszy projekt. Każdy chce zapisać w jakiś sposób swoje imię w historii kina, a obawiam się, że młodzież taka jak dzisiejsza (albo jeszcze gorsza) za 20 lat nie będzie miała pojęcia, kim on był. I to właśnie jest smutne.
""Kiedy wprowadzą możliwość edycji postów? :/"
Gdy zapanuje pokój na świecie."
Cóż za pesymistyczna wizja :P
Putain! Napisałam długiego i mądrego posta i kiedy już chciałam go wysłać włączyła się jakaś GÓWNIANA reklama jakiejś DEBILNEJ kreskówki, w związku z tym cały mój głęboki wywód się nie zapisał, dlatego cofam to o pokoju na świecie, bo nawet jak Bóg przywróci z powrotem dinozaury, ten portal się nie reformuje i zawsze będzie tu taki brud, syf i malaria.
FilmWeb i tak nie ma konkurencji, fdb.pl się trochę rozwijało, ale nie dali rady. Po co więc się starać i ulepszać portal, skoro i tak użytkownicy będą na nim przesiadywać? Niepotrzebnie zmuszać się do wysiłku i dokładać sobie obowiązków - strata czasu.
No i w końcu obejrzałem Parnassusa...
8/10
Nie nudziłem się ani przez chwilę, Imaginarium "wciągnęło" mnie. Przed chwilą przeczytałem temat o trawce i rozbawił mnie - ja nie potrzebowałem żadnych "dopalaczy" by wejść w ten świat i dałbym sobie uciąć rękę, że Gilliam chciał, by ludzie "na trzeźwo" poczuli całą tą magiczną otoczkę.
Oprócz tego, że przy niedużym budżecie wykreował coś bajecznego, pięknego i nie rażącego po oczach brakiem CGI na najwyższym poziomie, to i fabuła filmu jest logiczna - bez większych błędów, przynajmniej w scenariuszu.
Tom Waits jako Diabeł - nic dodać, nic ująć. W świecie Terry'ego nikt inny nie mógłby zagrać tak tej roli, zło z klasą. Postać Tony'ego - pojawia się znikąd, na początku to "ofiara" i jawi się jako zbawiciel. Końcówka - szok. Tony jako ten "zły", Diabeł jako ten nie do końca czarny charakter... To się mogło wydarzyć tylko u Gilliam'a. Co ciekawe, w jednej z moich ostatnich prac ja również przedstawiłem Szatana jako tego, który wcale nie jest zepsuty do szpiku kości xD No ale nieważne...
Ważne, że to co stworzył Terry przypadło mi do gustu. Dałem się mu porwać i utwierdzam się w przekonaniu, że to geniusz.
Mimo wszystko - zabrakło tego czegoś, by dać 9 lub 10... Jakiegoś małego czynnika... Film, który się podoba, niekoniecznie musi być filmem, który może walczyć o Oscary... Przynajmniej nie w najważniejszych kategoriach. Na pewno dałbym nominację za kostiumy i scenografię... I byłaby szansa na nominację za efekty, chociaż w tym roku konkurencja jest naprawdę ciężka...
Gra aktorska - nieodżałowany Heath Ledger bardzo dobry, Law zabawny, Farrell miał najtrudniejsze zadanie, bo musiał pokazać dwie strony Tony'ego (z czego wywiązał się świetnie) no i Depp... Depp był dobry, ale... Jack Sparrow. Ta mimika twarzy, barwa i ton głosu... Obawiam się, że praktycznie to samo będziemy oglądać w Alicji. Potrzeba mu więcej ról takich jak John Dillinger z Public Enemies - różniących się od dziwaków (co zawsze wychodzi mu świetnie, ale co za dużo (i za często!) to niezdrowo - na cztery filmy w trzech gra świra...).
Nie wiem, co jeszcze mógłbym napisać - może brzmię trochę chaotycznie, ale jestem świeżo po seansie. Oklaski na stojąco dla reżysera!
Hmm no właśnie ja jestem daleka od oklasków dla reżysera (nie mówiąc już o tym, że na stojąco). Film mi się podobał i jest lepszy, o wiele bardziej dopracowany niż większość innych filmów, które ostatnio widziałam, ale właśnie zabrakło "tego czegoś", po Gilliamie możnaby więcej oczekiwać. Jak już pisałam bardzo lubię filmy wizualnie dopracowane, a takich prawie nikt nie robi, dlatego oczekiwania dotyczące Parnassusa miałam większe. Niestety, ale to, że ten film nie jest zupełnie udany częściowo przyznał nawet sam reżyser w jednym z wywiadów (konkretnie był to wywiad z "Wysokich obcasów") - mówił w nim, że on kręci każdy film, żeby zarobić pieniądze na następny, ten który ma być tym udanym, ale zawsze dzieje się coś co mu staje na przeszkodzie - i tak w kółko. Myślę, że on naprawdę ma pecha w życiu. Tzn. ma talent, wyobraźnię i osiągnął sukces, ale w porównaniu do innych, mniej utalentowanych reżyserów ma pecha.
"Depp był dobry, ale... Jack Sparrow. Ta mimika twarzy, barwa i ton głosu..."
No właśnie! Jest taka mina, którą on stale pokazywał w Piratach i tą samą miną grał cały czas w Imaginarium (np. kiedy rozmawiał z tą "puszystą" kobietą i następnie kiedy ona wsiadała do łódki), nie potrafię jej dokładnie zdefiniować, ale to przeniesione na inny film jest irytujące. Mi najbardziej podobał się Farrell.
"Film, który się podoba, niekoniecznie musi być filmem, który może walczyć o Oscary... Przynajmniej nie w najważniejszych kategoriach. Na pewno dałbym nominację za kostiumy i scenografię... I byłaby szansa na nominację za efekty, chociaż w tym roku konkurencja jest naprawdę ciężka..."
Oscary przestały mieć dla mnie jakąkolwiek wartość; wiem że ostatnio jest moda na krytykowanie wyników Akademii, ale ludzie naprawdę mogliby to sobie wziąć do serca, przestać się tak przejmować tymi nagrodami i wrzucić na luz, szczególnie po tym jak w zeszłym roku 8 nagród dostał niesamowity chłam jakim jest Slumdog. Oscary juz nie zasługują na ten szum, który je poprzedza, te wszystkie spekulacje...Mimo że nominacje dopiero jutro i tak można w ciemno obstawiać jakie one będą...Nie podoba mi się pomysł, żeby nominacje w kategorii Najlepszy Film dostawało aż 10 produkcji. Trzeba się chyba będzie naprawdę postarać żeby NIE dostać nominacji, teraz byle chłam będzie nominowany. Już widzę te plakaty filmowe, na co drugim będzie wielki napis NOMINACJA DO OSCARA 2012-NAJLEPSZY FILM :/ To jest po prostu obniżanie prestiżu, dawanie nagrody komu popadnie aż zupełnie straci na wartości, Oscary powinny być jak Olimpiada - co 4 lata:) Zresztą sama gala zrobiła się ostatnimi czasy tak nudna, że trudno na niej nei zasnąć. Od 2-3 lat oglądam ją właściwie tylko po to żeby zobaczyć kto założył jaką suknię, bo to interesuje mnie nawet bardziej niż kto dostanie nagrodę i komu podziękuje, ale nawet na tym polu wieje nudą i sztywniactwem:/
To zabieg czysto marketingowy.
Z roku na rok spada im oglądalność. Powiększyli listę nominowanych do 10 tylko po to, by dobre produkcje komercyjne znalazły się na liście. To oczywiste, że takie filmy oglądane są najcześciej przez dużo większą ilość widzów. Ci widzowie pomyślą sobie "O, jest film ktory widziałem! Warto obejrzeć!". Niestety, niektórym tytuły takie jak "Up in the Air" czy też "The Hurt Locker" dużo nie będą mówiły i nie przyciągną ich przed telewizory, natomiast Star Trek czy Avatar jak najbardziej.
Wszystko znowu sprowadza się do "Mrocznego Rycerza", który został pominięty mimo tego, że był najlepszym filmem zeszłego roku. To blockbuster, stąd ani jednej nominacji w 3 najważniejszych. Postawił wysoko poprzeczkę i nie oszukujmy się - otworzył drogę do Oscarów produkcją, które się do niego nie zbliżą.
Szkoda.
Pamiętam o twoim zainteresowaniu sukniami :P Nie jest tak źle z moim umysłem ;)
"Wszystko znowu sprowadza się do "Mrocznego Rycerza"
:D :D :D
No wiadomo:D Finalnie zawsze dochodzi się do momentu kiedy wszystko we wszechświecie sprowadza się do Mrocznego Rycerza:D
Avatar mimo, a może właśnie dlatego że taki hitowy zgarnie nagrody we wszystkich 150 kategoriach, łącznie z najlepszą piosenką, a takie np. Bękarty Tarantino nie dostaną nic, może za wyjątkiem nagrody dla Hansa Landy. I tu jest właśnie ten suchar nad suchary, bo nieważne czy film jest niszowy czy wręcz przeciwnie, oni nagradzają to co na to nie zasługuje! W zeszłym roku Akademia skompromitowała się - nie bójmy się tego słowa:) a w tym roku będzie jeszcze gorzej, bo Slumdog przynajmniej udawał, że ma fabułę.
Slumdog to gówniany film, ale na plakacie i tak będzie widniało "8 Oscarów" bla bla bla...
Szkoda, że Bękarty pewnie nie dostaną niczego oprócz statuetki za rolę drugoplanową... "Up in the Air" też jest świetne, ale Reitman jest młody i ma czas na Oscary. Tarantino był konsekwentnie olewany za Akademię i w tym roku powinni mu dać przynajmniej za scenariusz. A najlepiej i za scenariusz i za reżyserię.
No i miałam racje, nominacje dostało dosłownie wszystko co możliwe. District 9 buhahaha:)
Parnassus ma 2 nominacje, więc nie jest tak źle:)Powinien dostac za scenografię, ale jeśli chodzi o kostiumy to uważam, że Oscar należy się "Coco avant Chanel"
Nie widziałem tego filmy, więc nie wiem.
Parnassus za scenografię? Jak najbardziej.
Liczę, że czarnym koniem Oscarów będą Bękarty. Akademia zawsze wręcza po swojemu i jestem pewien, że znacznie będzie się to różniło od Globów (które IMO są jeszcze bardziej komercyjne).
Film - Up in the Air lub Bękarty (powinny). Kto wygra? Nie wiem... Mogą nas zaskoczyć i dać Avatarowi.
Reżyseria - Bigelow, Tarantino, Reitman, Cameron... Ciężka konkurencja. Każdy z nich odwalił kapitalną robotę. Co do Camerona - nawet tym, którym nie podobał się Avatar muszą docenić wkład reżysera.
Scenariusz adaptowany - Up in the Air.
Scenariusz orginalny - nagroda dla kogokolwiek innego niż Tarantino będzie największą pomyłką tej gali. W końcu musi dostać swoją, zwłaszcza teraz - gdy zrobił tak dobry film.
Żałuję, że w kategorii aktor pierwszoplanowy nie zmieścili RDJ, który w Sherlocku był świetny, no ale bywa... I tak Oscara dostanie Clooney lub Bridges, słusznie z resztą. Jeremy Renner? Hurt Locker jest niezły, ale gość wcale nie szalał. Dużo lepiej zagrał Depp w Public Enemies, gdzie nie musiał pajacować by pokazać kunszt aktorski i może dlatego przy nominacjach do innych nagród też został na lodzie, będąc nominowanym tylko raz przez Satelity...
Aktor drugoplanowy - co, do cholery, robi tam Damon?!
Aktorka pierwszoplanowa - zamiast Mulligan dałbym nominację Emily Blunt (niestety, wczesna premiera "Młodej Wiktorii" zaszkodziła jej równie bardzo jak "State of Play" i "Soliście"). Nie rozumiem też zachwytów nad tą całą Sidibe, powinno jej w ogóle nie być, a tymczasem ona ma duże szanse na zwycięstwo... Przecież to jej pierwszy film! Wkurza mnie też to, że twórcy Nine nie mogli się zdecydować jak zgłosić Cotillard (jako pierwszo lub drugoplanową aktorkę), pewnie przez to straciła nominację i do tego prawdopodobnie przez podział głosów straciła szansę na nominację za Public Enemies w kategorii drugoplanowa, gdzie zagrała jedną z najlepszych ról w swojej karierze.
Drugoplanowa - cieszą nominacje dla pań z "Up in the Air", pewniakiem jest Monique (niech wygra). Cruz zajęła miejsce Cotillard za PB lub Nine.
Śmieszy mnie nominacja dla Nine za kostiumy, ktoś zauważył, że nie sztuką jest przeczesać garderobę tancerek z Las Vegas... Niech wygra Parnassus lub (jeśli stroje są tak dobre jak mówisz :P ) Coco Chanel.
Scenografia - Parnassus. Avatar? Nominacja w tej kategorii to już przesada... Gdzie tam była scenografia? Wnętrze bazy? Przecież ten film to w 90% CGI...
Charakteryzacja - wisi mi kto wygra...
Montaż - Bękarty lub Dystrykt.
Muzyka - Avatar. Wszyscy mają jednak szanse. Wszyscy oprócz Zimmera, u niego od lat to praktycznie jeden i ten sam score...
Piosenka filmowa - dziwi mnie brak nominacji dla I See You z Avatara... Upchali go tam, gdzie nie powinni, a za coś tak oczywistego pominęli... Ach, ta Akademia...
Dźwięk - tylko i wyłącznie Bękarty, nagroda dla innego filmu będzie tutaj śmieszna...
Montaż dźwięku - jak wyżej, a może tutaj TYM BARDZIEJ powinny wygrać Bękarty.
Efekty - Avatar. Bez zbędnego komentarza...
Ufff... No i to by było na tyle.
Niestety wielu filmów, które są nominowane jeszcze nie widziałam, więc nie mogę zająć stanowiska:/ jestem zdziwiona nominacją dla District 9, mi się podobał, ale Akademia mogłaby mieć lepszy gust niż ja:)
Hans Zimmer - ok może i on ma wszystko na jedno kopyto, ale z drugiej strony można powiedzieć że wszystkie piosenki U2 i Oasis są na jedno kopyto, a np. filmy Burtona czy braci Coen też są na jedno kopyto, bo na kilometr widać, że to Burton albo bracia Coen:)i niektórzy mogą mówić, że to brak weny, ale inni mogą to nazwać własnym stylem i ja jestem za tą drugą opcją:) Zimmer nie dostał Oscara za Gladiatora, chociaż mu się należał, bo to jeden z najbardziej rozpoznawalnych soundtracków ever, a kto dziś pamięta o muzyce do "Przyczajonego tygrysa"? Muzyka do Sherlocka robi klimat tego filmu, jest fajnie dopasowana i pozwala wczuć się w atmosferę, myślę że obraz dużo by bez niej stracił. Muzyka do Avatara zupełnie nie zapadła mi w pamięć...i bardzo się cieszę, że nie nominowali "I see you", to by było zbyt oczywiste, widać że czasem (rzadko) zdarza im się myśleć w sposób nieszablonowy:)
"Aktor drugoplanowy - co, do cholery, robi tam Damon?!"
Haha, dokładnie, też mnie to rozwaliło trochę, chociaż nie widziałam filmu. Mam wrażenie, że Akademia wzięła sobie za punkt honoru nominować wszystkich co bardziej znanych aktorów hollywoodzkich, a pomija mniej znanych czy też zagranicznych. Czekam na nominację dla Jennifer Aniston i Geralda Butlera - zobaczysz, że przyjdą takie czasy.
Bardziej mnie wkurza kolejna nominacja dla Morgana Freemana:/ Facet ma niesamowite szczęście do dobrych i popularnych filmów, ale moim zdaniem on jest kiepskim aktorem z bardzo ograniczoną mimiką twarzy:/ Od razu zaznaczam, że w przeciwieństwie do całej rzeszy genialnych użytkowników znających się na wszystkim, rzadko przesądzam "ten jest dobrym aktorem a ten złym", no ale jak ktoś gra w co drugim filmie to jestem w stanie zauważyc, że ma stale jedną minę;) Poza tym on mnie wnerwia i nie lubię go:/
Ta cała Sidibe to jakiś koszmar jest. Wiem że to politycznie poprawne ją nominować, ale nie popadajmy w paranoję:/ Kogo ona może jeszcze zagrać z takim wyglądem? Kto jej da rolę? Oprócz Greenpeace i Stowarzyszenia ochrony wielorybów.
A Parnassus jak najbardziej zasługuje na scenografię, szkoda że nie dostał też nominacji np. za scenariusz.
Brak nominacji za scenariusz może dziwić, ale w sumie w tym roku konkurencja była dość ciężka. Szczęście, że Avatar za scenariusz nie dostał, bo to by było koszmar.
Freeman - zobacz, ile razy grał gliniarzy... I jak ich grał. ja nie widzę żadnej różnicy między Somersetem z Se7en (gdzie Pitt po prostu go zjadł) i Alexem Crossem (grał go w "W Sieci Pająka" i jeszcze jakimś filmie, nie pamiętam już). Aktor niezły, ale przez lata jest przewidywalny. Tak jak Kevin Spacey ostatnio gra Kevina Specey'ego tak Freeman gra Freemana. No... ale... trzeba przylizać kilka tyłków. Co roku coś takiego musi się wydarzyć... Tak samo jak nominowanie Eastwood'a za każdy film, który zrobi. Invictus jest bardzo przeciętny...
Mi się wydaje, że nominowali Freemana ponieważ gra rzeczywistą postać, do tego wybitną. Podobna sytuacja jaka była z M. Cotillard, o której pisałeś wyżej. Jej Oscar sprzed 2 lat to jakaś porażka...Ona zrobiła z Edith Piaf jakieś kuriozum, wariatkę i prostytutkę i gra na jednej histerycznej nucie. W ogóle cały ten film (La vie en rose) to jedno wielkie WTF, Piaf przewraca się w grobie. Ale to tylko pokazuje, że Akademia lubi takie typy, rzadko nagradza aktorów którzy grają, powiedzmy, bardziej oszczędnie, a faworyzuje takich co wrzeszczą, płaczą i histeryzują; a jeśli do tego aktorka da się oszpecić (nawiasem mówiąc Piaf AŻ TAK nie wyglądała) to w ogóle wpadają w ekstazę i jest im wszystko jedno czy całość w ogóle ma jakiś sens. Więc to może być ten przypadek Morgana:)
Możliwe.
Teraz trzeba poczekać do gali... Będzie kilka zasłużonych nagród, ale na pewno zaliczą też przynajmniej jedną wpadkę nagrodową...
Niedługo do kin wchodzi Shutter Island (który idiota wymyślił polski tytuł?! "Wyspa Tajemnic" - WTF?!), mój Oscarowy kandydat na 2011 ;) Marty Scorsese na pewno nie zawiedzie, a Leo może w końcu sięgnie po swoją nagrodę, bo jest akurat jednym z tych nielicznych naturalnych aktorów, których Akademia "docenia".
A to coś z Leo co kręci Nolan, to coś co nikt nie wie o czym jest ale wszyscy się jarają, to nie jest Oscarowy faworyt?
Bo mi się wydaje, że 150 nominacji + zachwyt widzów już ma w kieszeni:P
Shutter Island będzie dużo lepszym filmem ;) Czytalem książkę i tylko Marty mógł przenieść ją na ekran. Scorsese to najwybitniejszy z żyjących jeszcze reżyserów. Kocham jego filmy, jak mógłbym nie stawiać na SI? :P
A Inception na pewno będzie dobre. Nolan powiedział, że kręcenie tego filmu to dla niego większe wyzwanie niż nakręcenie Mrocznego Rycerza. Niestety, film ma budżet 200 milionów i wychodzi w lato. To nie zaskarbi mu miłości Akademii. Ale kto wie? :P Widzę, że podchodzisz do tego bardzo sceptycznie :P
I akurat Nolan nie może być pewny tych nominacji nawet jak zrobi coś rewelacyjnego :P ogólnie jest bardzo niedocenianym reżyserem :P
Mnie trochę rozbija to, że teraz bardzo popularne i w dobrym tonie jest wyrabianie sobie opinii o filmie przed jego obejrzeniem, tylko na podstawie informacji o nim i zwiastunie. O ile w przypadku Shutter Island twój sąd jest uprawniony, ponieważ czytałeś książkę, no i wiadomo jakiej klasy rezyserem jest Scorsese więc oczywistym jest, że pozytywne oczekiwania pewnie się sprawdzą, ale to całe Inception...Ludzie tak się tym ekscytują chociaż nikt nawet nie zna szczegółów fabuły, widzieli tylko zwiastun, gdzie jest jedna ciekawa scena (ta z "zaginającym się" miastem), no bo trudno podniecać się przelewającą wodą w szklance...Nie przesądzam, że to będzie nieudany film, ale dlaczego być pewnym, że będzie udany? Może to będzie jakaś mega kiła?
Po prostu niektórzy są naiwni, albo reagują jak psy Pawłowa na dźwięk nazwiska "Nolan", tzn. zaczynają się ślinić:D
Jako fan Nolana jestem nastawiony pozytywnie. Ciężko jest zachować obiektywność.
Obawiam się jednak, że idzie on w ślady Jamesa Camerona i ciągle siedzi w filmach wysokobudżetowych. Przydałaby mu się jakaś odskocznia, tak jak Prestiż między Batmanami. Na razie się na to nie zapowiada, bo po Inception ma się wziąć za 3 Gacka.
Co innego kiedy film robi Paul Thomas Anderson. Nie przepadam za gościem i podchodzę bardzo neutralnie do wszystkiego, co robi. Przyznaję, że idzie mu bardzo dobrze, nakręcił kilka obrazów na poziomie. Ma szanse na naprawdę owocną karierę.
Prawda... w momencie gdy Parnassus opowiadal corce historie i gdy diabel dotarl na szczyt i zamknal usta wszystkim ktorzy opowiadlai histororie pomyslalem sobie, ze taki rezyser juz sie nie powtorzy... kiedys bedize nudno bez takich rezyserow
Ludzie... film nie wyszedł najlepiej moi zdaniem dlatego że aktor grający główną rolę zmarł w czasie realizacji...
Gdzieś przeczytałem że Bękarty Wojny są w rzędzie z "Pulp..." i "wściekłe psy". Jak dla mnie "Bękarty..." były gorsze, średnie.
Mnie się film podobał, lubię takie filmy. Może nie był najlepszy, ale który film idealny? Zawsze komuś się nie spodoba...
Co do gatunku wymierającego: czy ja wiem. Co prawda ci "dzisiejsi" reżyserzy nie dorastają do pięt swoim starszym kolegom po fachu, ale jestem pewny, że ktoś zajmie miejsce wyżej wymienionych przez Was świetnych reżyserów.
oj... Co do "bękartów..." to miałem na myśli, że jest średni jak na Tarantino (mam nadzieje, że nie popełniłem błędu w nazwisku)
Nie uważam że film nie wyszedł najlepiej, ponieważ umarł główny aktor, ponieważ tego w ogóle w filmie nie widać, ta zamiana ról wygląda jak celowy zabieg reżysera, który miał od początku taki pomysł, to w ogóle nie razi. Pewnie nawet bym się nad tym nie zastanawiała, gdybym nie wiedziała czym to jest w rzeczywistości spowodowane.
Natomiast co do Bękartów to już co kto lubi...Ja nie jestem fanką Tarantino, zupełnie nie moje klimaty, natomiast Bękarty, których z własnej woli pewnie nigdy bym nie obejrzała, są moim zdaniem fantastyczne; znacznie lepsze niż Avatar i mam nadzieję, że ten zarozumialec Cameron nie dostanie nagrody za rezyserię i że Quentin, względnie jego była żona pokażą mu gdzie jego miejsce:>
No za podejście do fanów i poczucie wyższości nad innymi też bym Cameronowi nie dał. I to pomimo tego, że odwalił fantastyczną robotę (co jak co, ale reżyseria na wysokim poziomie - to widać).
Ok, powiem szczerze, że nigdy nie rozumiałam w jaki sposób oceniać jak ktoś wyreżyserował film? Po czym poznać, że taki a taki efekt jest zasługą reżysera, a nie po prostu aktorów, scenariusza i całej reszty ekipy? Można to łatwo stwierdzić po obejrzeniu paru filmów danego reżysera, wtedy widać jaki on jest i jakie robi filmy, ale jak porównać np. pracę Camerona przy Avatarze i Tarantino przy Bękartach? Jak można autorytatywnie stwierdzić, że ten albo tamten bardziej zasługują na wyróżnienie, jakie są kryteria? Można określić czy dany film jako całość jest lepszy, a inny gorszy, ale reżyseria???
Nie rozumiem tego. Ale w sumie już dawno stwierdziłam, że nie muszę wszystkiego wiedzieć:)
Mam też wrażenie, że ta cała filmwebowa zgraja sama tego nie wie, co nie przeszkadza im zgrywać wielkich znawców, wymądrzać się i pouczać wszystkich wkoło. Jak czytam komentarze w stylu: "reżyser A dobrze prowadzi aktorów" to mi się śmiać chce, bo ktoś przeczytał to w jakiejś recenzji i udaje krytyka.
U Camerona ogromnym plusem jest to, że jest nieprzewidywalny... Każdy film się różni i nie ma czegoś, co go charakteryzuje. Jest twórcą wybitnym i pewnie mógłby robić czysto ambitne, artystyczne obrazy, ale... skoro potrafi kręcić kino komercyjne na które ludzie latają tłumami i nad którym krytyka pieje z zachwytu, to czemu tego nie wykorzystać? Pieniądze rządzą tym światem.
U Quinta wszystko opiera się na dialogach, często satyrze i aluzjach do innych filmów. On każdym filmem oddaje hołd kinematografiim i dlatego Akademia patrzy na niego spode łba. Nie ugiął się pod komercją, ale i tak po obejrzeniu jego filmu bez trudu wskazałbym go jako twórcę nie wiedząc o tym przed seansem. Łatwo wyczuć "rękę psychola". No i Tarantino bezdusznie zabija ważne postacie, nierzadko ulubieńców widza. Nie robi tego powoli, efektownie. Nie. Robi to szybko i nie pozwala nam później myśleć o tym, co zrobił. Po prostu idziemy dalej... Przykłady? Pulp Fiction i śmierć Vincenta, Wściekłe Psy i śmierć Vic'a czy też ostatnio IB i śmierć Shoshanny oraz większości Bękartów, a także postaci granej przez Diane Kruger. Ingrid? jesli dobrze pamiętam...
A to tylko drobny przykład, na reżyserię składa się wiele czynników. Wciąż się kształcę w kierunku filmowym, kiedyś może znajdę czas by wszystko opisać :P
Póki co to zajęłoby zbyt dużo czasu.
Ok, ale tylko potwierdzasz moje słowa, bo piszesz to co ja:P napisałam, że o klasie reżysera można mówić po obejrzeniu paru jego filmów. Ty znasz inne filmy Tarantino i Camerona i dostrzegasz wspólne elementy, ich styl i to co ich charakteryzuje. Można powiedzieć: ta osoba jest wybitnym reżyserem, bo...blablabla..... - ponieważ widzieliśmy ileś jego filmów i wiemy z kim mamy do czynienia. I wszystko fajnie:)
Ale ja się pytam jak, mając jeden film i oceniając tylko ten jeden film, możemy rozdzielić pracę reżysera od całej reszty? Oscary to przecież nie nagrody za całokształt twórczości, tylko za pojedyncze osiągniecie, czyż nie? Panowie i panie z Akademii oceniają TYLKO Bękarty i TYLKO Avatara, a nie cały dorobek tych reżyserów.
Stąd właśnie moje wątpliwości jakie oni kryteria przyjmują, że stwierdzają że w przypadku Avatara Cameron okazał się lepszym reżyserem niż Tarantino w przypadku Bękartów.
Jeśli przyjąć założenie że nie zna się innych filmów tych twórców, twoja interpretacja nic nam nei daje, bo oceniamy tylko to jedno dzieło.
Jeśli film jest dobry, to automatycznie oznacza, że i reżyseria była. W końcu to twórca odpowiada za całokształt, on zajmuje się wszystkim i każda decyzja jest podejmowana (a przynajmniej powinna, niekiedy wpierdziela się studio) przez niego.
Tarantino zdarza się na przykład dobierać aktorom mimikę. Dosłownie... On im mówi, co mają pokazać... Jak ma dana mina wyglądać, jak ma postać patrzeć. I ma być tak, jak on chce...
Stanley Kubrick był perfekcjonistą do tego względu, że ujęcia kazał powtarzać nawet setki razy.
Praca reżysera to najtrudniejsza praca na planie, i jeśli widzisz, że praca kamery w filmie jest świetna, aktorzy naprawdę grają, wszystko jest rewelacyjnie zmontowane, film posiada jedynie drobną ilością błędów (nie ma filmu, ktory takowych nie posiada), to co film pokazuje ma sens, niesie przesłanie i urzeczywistnia świat w nim przedstawiony to znaczy, że wszystk oto dzięki reżyserowi.
W ciągu najbliższych dwóch tygodni ja zaczynam kręcenie pierwszego dość poważniejszego filmu krótkometrażowego, powiem ci jak to wygląda "po drugiej stronie". Będę tylko współreżyserem, ale współpracuję z doświadczoną osobą i powinienem się nauczyć czegoś nowego pod jego okiem :P Czegoś, o czym jeszcze nie mam pojęcia. Chyba xD
Scarlett napisała:"Nie uważam że film nie wyszedł najlepiej, ponieważ umarł główny aktor, ponieważ tego w ogóle w filmie nie widać, ta zamiana ról wygląda jak celowy zabieg reżysera, który miał od początku taki pomysł, to w ogóle nie razi. Pewnie nawet bym się nad tym nie zastanawiała, gdybym nie wiedziała czym to jest w rzeczywistości spowodowane."
Też miałam takie wrażenie, że tak miało być.
Często spotykam właśnie stwierdzenie,że śmierć Ledgera sprawiła iż reżyser chciał na siłę ratować film i mu nie wyszło itp.
Zastanawiam się jak ludzie odebrali by film gdyby Ledger żył, a mimo to reżyser zdecydował się pokazać różne oblicza Tony'ego w sposób jaki to zrobił.(No tego niestety się nie dowiem).
Dla mnie akurat takie rozwiązanie powoduje, że Tony jest bardziej czytelny dla odbiorców filmu; inne oblicze - inna twarz, dosłownie i w przenośni:)
Pozdrawiam.
tak wyszło to tak, że nic nie widać, ale na pewno Gilliamowi trochę plany pomieszała śmierć aktora...
A co do Bękartów, to uważam że ciut za nisko jak na Tarantino... tak średnio a jeszcze pamiętam jak pierwszy raz obejrzałem Pulp Fiction, Wściekłe Psy, jackie Brown...
Gdyby Ledger żył, a Gilliam mimo to zatrudnił jeszcze 3 aktorów do tej roli, wszyscy by się zachwycali jakie to nowatorskie i oryginalne...bo prawda jest taka, że to, że rola jest podzielona między 4 aktorów nie razi ani trochę i nic nie zabiera temu filmowi. Dodatkowo tłumaczy to pierwsza scena, w której ten pijak, który goni Valentinę, zmienia postac po wejściu do Imaginarium. Zresztą tam wszystko jest tak zakręcone, że fakt zmiany wyglądu to małe piwo:) Gilliam miał szczęście w nieszczęściu, bo gdyby kręcił inny film, o innej fabule, nie mógłby zastosować takiego zabiegu i pewnie nie udałoby mu się dokończyć filmu po śmierci głównego aktora.
Faktycznie, gdyby był to inny film, o innej fabule to miałby problem, ale na szczęście dla niego i dla nas tak nie było.
Czytałem, że Gilliam nie odrazy po śmierci Ledgera wymyślił te zmiany postać. Dlatego twierdze, że tak ważne i dramatyczne zdarzenie zmusiło go do jeszcze większego wysiłku intelektualnego. Mniejsza z tym: rzeczywiście film jest na tyle dziwny, że te zmiany postaci nic nie ujmują filmowi, a gdyby nikt nie wiedział o tym zanim by ten ktoś nie poszedł do kina, to jego zdziwienie nie trwało by długo.