Nie rozumiem zachwytów nad tym filmem. Tak samo jak nie rozumiem nagłej fascynacji Heathem Ledgerem. Co najzabawniejsze – jestem przekonany, że znakomita większość "fanów" (bardzo nie lubię tego określenia, ale w tym kontekście pasuje doskonale) jeszcze dwa lata temu nie kojarzyła nawet jego nazwiska, mimo że do tego czasu zagrał już w kilku udanych produkcjach. Cóż, po raz kolejny potwierdzenie znajduje zasada, że dla kariery artysty nie ma nic lepszego niż jego śmierć. Co zaś się tyczy samego Parnassusa – ot, to taki Pan Kleks na sterydach. Dla osób znających poprzednie "olśnienia" Terry'ego Gilliama nie jest to pozycja na żadnej płaszczyźnie zaskakująca.
Zachęcam do lektury moich felietonów: http://ja.gram.pl/Spayki/