Bezskutecznie.
Film bardzo efektowny a nawet efekciarski (z naciskiem na efekciarski).
W sumie to nic w nim odkrywczego. Toż to już Twardowski się z diabłem zakładał. Ale o ile
wiadomo jak załatwił sprawę Twardowski o tyle nijak nie mogę dojść na czym polegała
sztuczka Parnassusa. Jedyne co mogę powiedzieć to że Parnassus mimo swojego
niebagatelnego wieku nie był zbyt cwany. Prawdę mówiąc to można go podejrzewać o to że
był niewyciągającym wniosków idiotą. Ale nie o tym. Chodzi mi o postać diabła.
Niestety podstarzały Tom Waits w tej roli całkowicie mnie nie przekonuje. Jest zbyt ludzki i
zbyt dobrotliwy. Wygląda i zachowuje się ja emerytowany gangster z lat trzydziestych. Na
dodatek jest równie dupowaty co sam Parnassus. I o ile człowiekowi to można wybaczyć,
to diabłowi takie zachowanie już nie przystoi. Można by mu to jednak wybaczyć, jeśli w treści
filmu wyjaśnione były by przyczyny. Ja ich niestety nie znalazłem. Dlatego ten film ideologicznie
u mnie leży.
Już lepiej by było gdyby Gilliam poszedł bardziej w prześmiewczą, Pythonowską formułę lub
w czarny humor ze wcześniejszych filmów, bo tak dostaliśmy jedynie kolejny produkt popkultury,
który nic nie wnosi ani w sferze rozrywkowej ani intelektualnej.
SPOJLER
Ja to zrozumiałam tak, że oni się znali już tyle lat i bawili się w te swoje zakładziki, że jeden z drugiego już tak naprawdę zrezygnować nie mógł. Diabeł lubił te swoje gierki z doktorem, dlatego też oddał mu Valentinę za cenę śmierci Tony'ego, do której łatwo mógłby doprowadzić i bez jego pomocy.
Jedyny moment, w którym się pogubiłam to wyobrażenie w imaginarium w chwili, gdy wkraczają do niego Rosjanie - za dużo się tego tam przeplata i gubiłam się co jest wyobrażeniem kogo
Tom Waits sprawdził się dla mnie świetnie, bardzo mnie ucieszyło zobaczyć go po tak długim czasie (ostatnio widziałam go w Draculi, natomiast muzykę słyszałam całkiem niedawno).
Nie wiem jak można twierdzić, że ten film nic nie wnosi w sferze rozrywkowej, jest to jak najbardziej film, który należy potraktować jako rozrywkę, a nie wyzwanie intelektualne (nie ujmując temu filmowi oczywiście), na dodatek ze świetnymi kreacjami z Heathem Ledgerem i Tomem Waitsem na czele.
zgadzam się - zakończenie było zdecydowanie słabe i raczej pozostawia niedosyt.
i trochę żal mi było Tony'ego....
Diabeł to nie zawsze zła postać, bezwzględna, zabijająca wszystkich i wszystko i generalnie aż strach się bać. Diabeł to bardzo często jedna z sympatyczniejszych postaci i to wcale nie negatywnych. Np. w "Mistrzu i Małgorzacie" - zrobił więcej dobrego niż ludzie. Cytując diabła z "Fausta" - "jam cząstką tej siły co wiecznie zła pragnąc, wieczne dobro czyni". Zresztą nie trzeba sięgać głęboko, żeby wiedzieć, że aby diabeł mógł istnieć, musi istnieć też dobro, to się wzajemnie uzupełnia. Diabła w "Parnassusie" bawiły te zakłady i uwaga - dawał wygrywać Parnassusowi (po raz kolejny odsyłam do Fausta). To nie było w jego interesie, żeby zniszczyć życie Parnassusowi, chciał dać mu wygrać, żeby ten założył się z nim po raz kolejny i żeby miał dalej rozrywkę - bawił się Parnassusem jednocześnie spełniając jego życzenia!
Co do Tony'ego. No właśnie nie mógł. Nie znał jego sekretu - Parnassus tak.
Parnassus. On się uzależnił od tych zakładów. Ludzie uzależnieni od hazardu też grają choć tracą wszystko po kolei. To nie głupota, a nałóg.
Wiem że Lucyfer nie jest negatywną postacią. Jest raczej jak STOP'u w nocy. Ale bajkowa stylistyka filmu jest trochę myląca i być może szukałem nie tam gdzie trzeba.
W sumie to co piszesz ma sens. Cytat z Fausta bardzo mi tu pasuje (przydał by się w filmie).
Nie myślałem o tym od tej strony. Diabła bardziej utożsamiałem z biblijnym demonem. A dobrodusznemu Waitsowi do demona daleko (a raczej odwrotnie).
Co do Parnassusa to mnie jednak nie przekonałaś. Nie można być nałogowcem przez kilka tysięcy lat. Chyba że się ten czas przespało.
Facet zamiast rozwijać się coraz bardziej się cofał.
Końcówka filmu zamiast coś wyjaśnić zagmatwała obraz jeszcze bardziej nie dając szans cokolwiek zrozumieć.
Mimo że lubię Gilliama i Waitsa, nadal nie uważam żeby to było arcydzieło ale, dzięki za zwrócenie uwagi na ten niedoceniony przeze mnie aspekt.
Nie ma za co:) Ja nie mówię, że to arcydzieło, ale jest zdecydowanie jednym z lepszych jakie ostatnio pojawiły się w kinie;)
Wracając do Parnassusa - każdy ma prawo mieć swoje zdanie: dla Ciebie (jak go wcześniej nazwałeś) był idiotą, dla mnie był uzależniony od tych zakładów. Co w sumie nie wyklucza jedno drugiego, bo trzeba być trochę idiotą, żeby się uzależnić. W każdym bądź razie masz rację: nie napisałam na ten temat za dużo, więc i trudno znaleźć tam jakieś argumenty na poparcie mojej tezy. Za każdym razem kiedy wchodził w zakład mówił, że to ostatni raz, a jednak nie. Kiedy już na samym końcu pojawił się diabeł, zapewne by mu zaproponować kolejny zakład, on wiedząc jak się ostatnio to dla niego skończyło, miał na niego ochotę, dopiero powstrzymał go karzeł. Owszem, nie można być nałogowcem przez tysiące lat - bo ludzie tyle nie żyją. Nałogowcem można być do końca życia, a że jemu się nie kończyło to już inna sprawa;)
Końcówka filmu? Znaczy ten fragment po śmierci Tony'ego czy jeszcze wcześniej?
Myślę że kwestie wstecznego rozwoju Parnassusa należało by zobaczyć przez pryzmat światopoglądu Gilliama, a ten nie jest mi znany. Jedyne co mogę powiedzieć to to co widzę z perspektywy "Sensu życia Monty Pythona", którego sam nie zrobił mimo że miał na cały proces duży wpływ. Widzę teraz (po odkryciu Twojego wątku) sporą ewolucję ideową u Gilliama od tamtego filmu, dążność do uporządkowania swojego świata gdzie wątki teologii zachodu zastały zastąpione w swoisty sposób przerobione filozofią wschodu.
Zastanawiała mnie scena z wyborem przez córkę Parnassusa zwierciadła i napisy nad nimi zdaje się "jedo" i "jej". Wydaje mi się teraz, że to dość swoiste pojęcie yin i yang (z błędnym przyporządkowaniem zła do pierwiastka męskiego). Więc nie ważne które wrota wybrała Valentina bo i tak tworzą one jedność a jako osoba nie do końca ukształtowana prawdopodobnie została wypluta na zewnątrz żeby dokonać wyboru poprzez swoje życie. Tylko tyle że wystartowała z przewagą pierwiastka męskiego Yang (symbolizowanego m.in. przez ogień).
Problematyczne jest jedynie to że cała końcówka działa się w Imaginarium, które było umysłem Parnassusa, więc nie wiadomo czy oby naprawdę się wydarzyło, czy było wytworem jego wyobraźni.
Ciągle też nie pasuje mi problem uzależnień Parnassusa. I tu znowu się kłania "Sens Życia" z pytaniem co tak naprawdę jest obecnym, uniwersalnym sensem życia scenarzysty Terrego Gilliama i czy z niego czerpał? Wydaje mi się że czerpał, ale okraszone jest to tak dużą ilością autoironii że nie sposób się przez nią przedrzeć. Parnassus jest pewnie hybrydą poglądów Gilliama dotyczącego aspektu przywiązania do słabości, a jednocześnie próby wznoszenia się na wyższy pułap. Ale nie rozumiem jego motywów działania.
Wiesz co, myślę, że różnica w naszym odbiorze tego filmu polega na tym, że nie patrzę przez pryzmat biografii czy światopoglądu Gilliama (bo szczerze mówiąc go nie znam).
Jeśli chodzi o Valentinę, to wybrała lustro zła, bo czuła się zła, a diabłu nie zależało by zdobyć jej dusze lecz na kolejnych zakładach z Parnassusem, dlatego pozwolił mu ją "wykupić". Zresztą starał się by wybrała inne lustro, on się wcale nie cieszył ze zwycięstwa. Poza tym Valentina była dobra i nie mogła pójść do piekła. Wiem, już się monotematyczna zrobiłam, ale w Fauście Małgorzata myślała, że będzie potępiona za czyny, które zrobiła, a jednak została zbawiona. Małgorzata była pionkiem w grze Fausta i Mefistofelesa, "kartą przetargową", tak samo Valentina w Parnassusie ( w końcu to o nią się założyli).
Wydaję mi się, że sceny z końca były tak samo realne jak i wcześniejsze, które działy się w Imaginerium.
Dla mnie film nie jest jasny, więc żeby go zrozumieć próbuję wywnioskować co też autor miał na myśli. Twój cytat naprowadził mnie na tą myśl i póki co się jej trzymam.
Piszesz "lustro zła"- ale czy ono na pewno było lustrem zła? Zwróć uwagę na napisy nad nimi. Po co one są i co oznaczają? Mi pasują do pierwiastka męskiego i żeńskiego z Yin i Yang. Waits też mi bardziej pasuje na Lucyfera niż Mefistofelesa. Tak jak pisałem odnoszę wrażenie że Gilliam wymyślając ten świat zastosował wschodnią filozofię i przyporządkował ją do zachodniej symboliki.
Oczywiście możliwe że to wszystko to moja nadinterpretacja. Ale podoba mi się, bo wyciska z tego filmu coś więcej :)
Ja nie mówię, że Waits to Mefistofeles albo Lucyfer, piszę tylko o moich skojarzeniach. Właściwie to oglądając film też zastanawiałam się, dlaczego na lustrach zamiast "hell" i "heaven" było "his" i "her", ale nie dochodząc do żadnej rozsądnej konkluzji, a widząc ogień w zwierciadle, które wybrała Valentina poprzestałam na piekle i niebu.
No właśnie dlatego podoba mi się ten film. Można nad nim pomyśleć, podyskutować, poszukać drugiego, trzeciego, czwartego czy dziesiątego dna, a nie tylko pójść, obejrzeć, odmóżdżyć się i iść do domu.
Zawsze miło podyskutować, chociaż nadal uważam że arcydzieło to nie jest.
Tom Waits -Mefistofeles czy Lucyfer?
http://www.youtube.com/watch?v=Zo4Y0TxW41g
A ja wcale nie przekonuję Cię, że jednak jest. Oczywiście, że nie jest, ale klapą też nie. :)
Hmm... po tym filmiku nasuwa mi się odpowiedź wariat - ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. A jeśli chodzi o film - no pod względem charakteryzacji to Woland z "Mistrza i Małgorzaty" jak się patrzy... a charakterologicznie... nie wiem. Dla mnie jest po prostu diabłem.