(jeśli to, co napisałem jest jakimś powtórzeniem, z góry przepraszam, nie byłem w stanie przeczytać wszystkich tematów dotyczących tego filmu)Rozumiem rozgoryczenie i rozczarowanie różnych osób po obejrzeniu tego filmu. Niej jest to na pewno „dzieło życia" reżysera, ale moim zdaniem film nie jest aż tak kiepski by nie móc z niego nic wyciągnąć i traktować tylko jak wizualne widowisko. Czemu nikt nie zwarzył na fakt śmierci aktora wcielającego się w głównego bohatera, albo inaczej, bagatelizował ten fakt w stosunku do filmu? Sądzę, że trudno jest kontynuować prace nad dziełem gdy jedno z jego naczelnych ogniw "wypada" (przepraszam troche nieudolne sformuowanie, ale mam nadzieje, że jest ono zrozumiałe). W filmie aż widać, z czym musiało to się wiązać: zmiana scenariusza, okrojenie zdjęć, brak odpowiedniej atmosfery na palnie. Jednak projekt udało się dokończyć, za co wielkie uznanie dla całej ekipy tworzącej film, jak i dla aktorów, którzy zastąpili Heath'a Ledger'a. Okazali w ten sposób wyraz szacunku i podziwu dla zmarłego.
Co do "niejasności", "niezrozumienia" filmu, zdaje mi się, że jest są one spowodowane całkowitym brakiem, albo nadmiarem myślenia o tym dziele. Mamy diabła, mamy bohatera, który chce go pokonać, udowodnić, że nie mam on racji w stosunku do swojej interpretacji ludzkiej natury. Jednak tak naprawdę nie ma znaczenia tu, kto wygra, gra się przeciąga, a bohater uczy się, że w życiu jest coś istotniejszego niż wygrana i przegrana. Chodzi o gre, która uczy, pokazuje, że nie wszystko jest dobre albo złe, że świat to swoisty chaos, w którym wygrywa tylko spojrzenie indywidualne, na to, co jest indywidualne, ale ukrywa się w tłumie- na człowieka i czyny, które o nim świadczą. Tyle, na początek, może ktoś jeszcze coś tu napisze.
Uwielbiam Cię! :D
Zgadzam się w 100%. Czyli jednak są na świecie widzowie Parnassusa, którzy mieli podobne odczucia do mnie po obejrzeniu tego filmu i podobne przemyślenia na jego temat.
Moja wypowiedź jest bardzo krótka, ale chwilowo nie mam natchnienia ;P
A poza tym, wszystko jest w powyższej wypowiedzi ujęte idealnie ;)
Boję się tylko, że zaraz przeciwnicy znowu oszkalują tutaj "Parnassusa" :/
Moim zdaniem, za dużo jest brania pod uwagę smutnych okoliczności jakie towarzyszyły powstaniu filmu. Film traci przez to na swojej wartości, którą jak najbardziej posiada. Ludzie nie potrzebnie szukają prawidłowości w scenariuszu i w rozwoju akcji - przecież każdy fan Terregy'ego wie że tych prawidłowości nigdy w jego filmach nie ma i w tym częściowo tkwi magia jego filmów. Ja starałam się nie oglądać tego filmu z perspektywy śmierci Heatha i trudności jakie z tego powodu wystąpiły. Dla mnie był to pełnowartościowy, świetnie zrealizowany obraz - genialne zdjęcia, genialne dialogi, rewelacyjne nawiązania do starego klimatu angielskich baśni w scenografii i w postaciach, mistrzowska gra aktorska, gilliamowska historia. Czego chcieć więcej? A przeciwnicy niech nie oglądają filmów Gilliama jak im klimat nie pasuje, są inne.
Ja w zasadzie poszłam byłam na tym filmie w kinie wcześniej nic prawie o nim nie wiedząc. Przeczytałam tylko streszczenie fabuły, nawet nie orientowałam się, że tam gra Ledger. Heh, byłam wtedy chwilowo nieobyta z kinem ;D Ale przynajmniej miałam neutralne spojrzenie na film, a nie przez pryzmat śmierci aktora bądź atmosfery na planie.