„Pasja” Gibsona, a „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Scorseze.
„Pasję” oglądałem w kinie niedługo po jej premierze (2004r), „Ostatnie kuszenie” w marnej jakości zapisie VHS – ponad 20 lat wcześniej. Trudno jest porównywać te filmy, ale – jak dla mnie – są to najlepsze dwa obrazy o tematyce biblijnej, jakie widziałem.
„ Ostatnie kuszenie” powstało na podstawie wydanej w 1951r książki Nikosa Kazantzakisa ( „ Grek Zorba”), „Pasja” – na podstawie ewangelii oraz objawień Katarzyny Emmerich, beatyfikowanej niemieckiej mistyczki, stygmatyczki i wizjonerki. „Ostatnie kuszenie” opowiada o ostatnich latach Jezusa. „ Pasja - o ostatnich godzinach Jezusa z Nazaretu przed jego krzyżową śmiercią.
„Ostatnie kuszenie Chrystusa” znalazło się w pierwszej dziesiątce „Najbardziej antykatolickich filmów wszech czasów” (na pozycji 8.), według rankingu opublikowanego przez amerykańskie pismo katolickie „Faith & Family”. W uzasadnieniu podano, że film ten „obraża wszystko co święte w religii chrześcijańskiej: od postaci Jezusa ukazanego jako schizofrenika odmawiającego złożenia ofiary na krzyżu” ( Słowa te są nieprawdą: w filmie konającemu na krzyżu Jezusowi ukazuje się anioł o niebanalnej i nieskazitelnej dziecięcej urodzie. Mówi: „ możesz już zejść z krzyża, ofiara już się dokonała, teraz możesz żyć jak zwyczajny człowiek, jak każdy, aż do naturalnej śmierci – to właśnie to tytułowe „ostatnie kuszenie”. Jezus zostaje właściwie oszukany, kiedy oszustwo spostrzega – wraca na krzyż, zostaje przeniesiony w czasie i przestrzeni do momenty, w którym z krzyża zstąpił.). „ Od postaci Jezusa (…) po Piotra, który w porównaniu z heroicznym Judaszem wydaje się zwyczajnym tchórzem”. W filmie to właśnie Judasz najlepiej rozumie Chrystusa, jest jedyną osobą którą łączą ze zbawicielem stosunki niemalże partnerskie ( niektóre kwestie razem „uzgadniają”). Judasz wydaje Jezusa na jego prośbę, dodaje mu jednocześnie odwagi ( o ile dobrze pamiętam – film oglądałem raz, przed dwudziestu paru laty), by się nie wahał i zrealizował swoją misję, swoje posłannictwo do końca( wersja wydarzeń podobna do przedstawionej w koptyjskiej Ewangelii Judasza, odnalezionej w Egipcie w 1976r, opublikowanej w 2006 r. i z racji tego z całą pewnością nieznanej Kazantzakisowi )/.
„Ostatnie kuszenie”, mimo ,że otrzymało jednego Oscara ( za reżyserię) nigdy do kin w Polsce nie weszło. Utkwiła mi w pamięci świetna muzyka Petera Gabriela – orientalna, egzotyczna, świeża, ale jednocześnie nowoczesna, „rockowa” niemalże. Film ukazuje Jezusa, bardziej jako człowieka, niż Boga, chociaż – w żadnym razie- jego bóstwa nie neguje.
W „Pasji” Mel Gibson postanowił pokazać, jak było naprawdę. Nie pustą, komiksową wersję wydarzeń, gdzie miecz i gwoździe są plastikowe, a bat sporządzony z kolorowej włóczki. O nie – tu rzemienie tną skórę niczym nóż, a ich metalowe zakończenia ( kulki, blaszki jakieś, haczyki ) wbijają się głęboko w tkanki i oprawca musi z całej siły szarpnąć, by je z ciała wyrwać – razem z jego fragmentami, z całymi płatami skóry… Krew tryska, strzępy ciała fruwają w powietrzu. Zgroza. Horror. Jatka. A bo co ma być? Jasełka jakieś, gdzie małoletni aktorzy beznamiętnie recytują swoje kwestie. Gdzie wszystko jest papierowe, plastikowe, kartonowe. Cóż, starożytni Rzymianie potrafili wzbudzać lęk w swoich wrogach, a ukrzyżowanie było jednym z najokrutniejszych sposobów zadawania śmierci ( po stłumieniu powstania Spartakusa ukrzyżowano około sześciu tysięcy zbuntowanych niewolników – jeśli krzyże stały zaledwie co dziesięć metrów, to długość „krzyżowej drogi” wynosiła około sześćdziesięciu kilometrów…).
„Pasja opowiada historię od pojmania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, do śmierci na krzyżu. Nie nawiązujemy tu ze Zbawicielem jakiegoś intymnego kontaktu – za krótko z nim przebywamy. I, odnoszę wrażenie, nie o to Gibsonowi chodziło. Niebywała determinacja z jaką Jezus znosi zadawane mu męki zdaje się być niewidzialną ścianą między nim a widzem. Wszak każdy „normalny” śmiertelnik, „uciekając od cierpienia”, dawno by zemdlał ( tak funkcjonuje organizm – wyłącza nam światło, kiedy ból przekracza pewną granicę. W momencie, kiedy Szymon z Cyreny pomaga dźwigać mu krzyż, w naturalnym odruchu, odpuścił by sobie trochę – wszak Szymon jest silny zdrowy, wypoczęty. „Dźwigaj przyjacielu, ja już nie mogę, naprawdę nie mogę, uczepię się tego drzewa, trochę odpocznę, nie miej mi tego za złe” – oto co bym powiedział. A tu – nic z tych rzeczy – Jezus zdaje się raczej współzawodniczyć z Szymonem w tej walce z krzyżem. Ludzkie grzechy lekkie nie są. Wie o tym Chrystus i nie oszczędza się w tym obłędnym spektaklu cierpienia. Cyrenejczyk spogląda na niego z szacunkiem, ale nade wszystko - ze zdziwieniem. Kiedy stają wreszcie na szczycie Golgoty jest tak w Chrystusa wpatrzony, jakby był świadkiem jakiegoś objawienia, doznał jakiegoś cudu. Chodź pierwej się żołdakom wyrywał. Chodź podkreślał, że ze skazanym nic go nie łączy. I znów oprawcy muszą użyć przemocy, siłą go przepędzić, bo już niepotrzebny, bo im zawadza. Odchodzi nie mogąc oderwać wzroku od tego dziwnego człowieka, z którym tak niespodziewanie zetknął go los, z którym - ramię w ramię, solidarnie - niósł ciężar zbawienia. Zdaje się domyślać, że to największa praca , jaką w życiu wykonał. Zresztą – wszyscy: żołnierz przekłuwający Jezusowi bok, Szymon z Cyreny, Piłat, Weronika – wszyscy „spotykający” Chrystusa w Jego ostatniej drodze – wychodzą z tego spotkania zupełnie odmienieni. Widz domyśla się, że reszta życia upłynie im na rozpamiętywaniu tego spotkania. To tacy jak oni, niezależnie od uczniów Jezusa, dadzą o Nim świadectwo i będą zaczynem pierwotnego Chrystusowego Kościoła.
W „Pasji” Jezus, mimo całej swojej udręki i poniżenia, jest z całą pewnością głównie Bogiem. I tu upatrywałbym najważniejszej różnicy między dziełem Gibsona i Scorseze. O dziwo więc, te dwa mocne obrazy wzajemnie się uzupełniają: raz widzowi podarowany zostaje obiektyw szerokokątny, który pozwala obserwować zjawiska w szerszym kontekście, ale ukrywa szczegóły, raz potężna lufa wielkiego zooma pokazuje szokujące szczegóły widzowi, co już myśli, że mniej więcej wie „co” i „dlaczego”( Chociaż- czy rzeczywiście wie?). Raz mamy do czynienia z człowiekiem, który usilnie szukając swojej drogi, znalazł ścieżkę po której iść wręcz niepodobna. I on to widzi, bo na umyśle chory nie jest. Martwi go to. Dręczy się tym. I do końca nie jest pewien. W drugim z filmów ubiczowany Jezus z krzyżem na ramionach woła: „ Zobacz Matko, ja wszystko czynię na nowo”. A okrzyku tym jest i siła, i pewność, i przekonanie o swojej racji.