Film kontrowersyjny, Gibson-szalony-antysemita się popisał w niektórych kwestiach. Wiadomo, że film będzie kasowy, te wycieczki szkolne, te zastępy wiernych-niedzielnych-kinomanów, których ulubionym dziełem są Złotopolscy i Plebania, idący na film z religijnego obowiązku. Ach, niezapomniane chwile, kiedy wychodziłam z kina, wszyscy szlochali jak szaleni, nie wiem ileż można płakać słysząc tą sama historię?
(może niektórzy sądzili,że Jezus jednak przeżyje a na koniec wyląduje w domku na prerii). Och, epickie sceny, sikająca krew, bo o to właśnie chodziło, żeby na filmie o Jezusie nie zwrócić uwagę na samego Jezusa (no, ale mgiełka i Dżizas jako niezła-dupcia było, fakt) i aspekt religijny, ale na latające mięcho i krew i na ukazanie Żydów jako paskudnych brzydalków, co zabili Jezuska, który był przecież całkiem do rzeczy.
No, ale generalnie dążę do tego, że wyszłam z kina potężnie zniesmaczona. Samo wspomnienie seansu (50% ciamkających snickersy i siorbiących kolunię,25% dewot które już na reklamach przed filmem wyły i reszta przysypiających) wzbudza mieszane uczucia. No cóż, dobrze że się wybrałam na ten film, bo po nim potwierdziłam się w przekonaniu, że kontynuowanie kariery jako wierna katoliczka to zła opcja, bo przede mną tylko kubki z Jezusem, pomadki z papieżem no i bilet do kina. O Jezusie.