1. Brutalność ponad treść.
Ten film to festiwal krwi i przemocy — dosłownie dwie godziny sadystycznego katowania człowieka. Nie sposób nie zadać pytania: po co? Czy naprawdę duchowa głębia wymaga litra na litrze posoki i ujęć rodem z horroru klasy B? Gibson najwyraźniej pomylił transcendencję z turpizmem.
2. Dialogi po łacinie i aramejsku – czyli snobizm zamiast znaczenia.
Super, że chcieli być "autentyczni", ale jeśli 90% widzów patrzy na napisy, a nie na ekran, to coś poszło nie tak. To nie dodaje głębi – to odcina emocjonalny kontakt. Forma zjada treść.
3. Zero psychologii.
Jezus w tym filmie to nie postać — to worek treningowy. Nie ma miejsca na duchową przemianę, na relację z uczniami, na jakiekolwiek wątki poza: spójrz, jak go biją. Postacie poboczne? Kartonowe dekoracje. Nawet Maria to bardziej cierpiący artefakt niż matka.
4. Film bardziej o Gibsonie niż o Jezusie.
Nie da się uciec od wrażenia, że ten film to nie wyraz wiary, a forma psychoterapii Mela Gibsona — mocno podszyta jego osobistymi demonami i wizją religii jako cierpienia za wszelką cenę. Jest to doświadczenie autorskie, ale nie w pozytywnym sensie. Bardziej jak niechciany seans z wewnętrznych koszmarów reżysera.
5. Przesłanie? Jakie przesłanie?
Jeśli miało być o miłości, odkupieniu, przebaczeniu — to ginie w brutalnym zgiełku. Film nie prowadzi do refleksji. On ogłusza i osacza, jakby chciał wymusić duchowe uniesienie przemocą. A to ani kino, ani katecheza — to manipulacja emocjonalna.
Podsumowując:
"Pasja" to nie tyle film religijny, co sadomasochistyczne widowisko, które uduchowienie zamienia w krwawe widowisko rodem z "Hostela". Gdyby Gibson nakręcił "Rambo: Golgota", wyszłoby to mniej groteskowo.
Zdecydowanie nie polecam. Chyba że jesteś fanem teologii przez tortury.