Oczywiście nie usprawiedliwiam nauk Talmudu na temat Chrześcijaństwa, ale ja jako ateista
mimo, że mając gdzieś sprawy religijne, oglądając film o tej tematyce spodziewałbym się
pojednania. Podczas gdy "po owocach" widzę, że jest ewidentnie zły - za każdym razem, kiedy
jest o nim mowa, zaczyna się plucie: jeżeli nie na Żydów, to na Gibsona, na jego antysemityzm,
na życie prywatne itp. Przynajmniej z moich okazyjnych obserwacji przez lata (film powstał kawał
czasu temu jak by nie patrzeć) wynika, że wywołuje tylko nienawiść i uprzedzenia, a to nie
poprawia sytuacji tylko ją pogłębia.
Sam autor dał ku temu wyraźny powód: to film polityczny. Piłat jest pokazany jako bezradna i
niekompetenta marionetka Żydów zdana tylko na ich kapryśne wymagania, a konkretnie
sanhedrynu żydowskiego, zaś jeżeli na życzenie Żydów nie będzie torturował na śmierć zupełnie
niewinnego człowieka, to będzie źle bo Żydzi się nim zajmą. Jeżeli zaś na odwrót: skaże go na
śmierć, to zajmą się nim jego wyznawcy. Tak czy siak, tak jest źle i tak niedobrze, bo krew
zostanie przelana i będzie miał kłopoty ze strony Cezara. W "filmie" najwyższy kapłan nawet
wypowiada zdanie: "Piłacie, jeżeli jesteś przeciwko nam, to jesteś przeciwko Cezarowi". Nie
wiem czy inni to zauważyli, ale dla mnie to wyraźna sugestia ze strony autora. Film sprowadza się
do jednego: wszystkiemu jak zwykle winni są Żydzi. Taki obraz Poncjusza rzymskiego jest
oczywiście i na szczęście historyczną bzdurą (jednak nie w umysłach widzów, którzy ulegają tego
typu demagogicznym sugestiom), łącznie z całym "procesem" karnym przedstawionym w
ewangeliach, gdzie cały sanhedryn żydowski zbiera się w wigilię paschalną, specjalnie po to,
żeby osądzić jedną osobę, albo Poncjusz Piłat wypuszczający zabójcę Rzymian i powstańca -
Barabasza. To wszystko oczywista nieprawda.
Pomijam oczywiście fakt, że film jest fatalny. Ilość ketchupu / tudzież sztucznej krwi zużytej do
realizacji jest tak irracjonalnie absurdalna a poziom masochizmu tak wysoki, że po godzinie
wydłużającego się w nieskończoność filmu widzowi już zupełnie obojętnieje, co oni z nim tam
robią. Ze świecą szukać filmów gore, w których zużyto więcej ketchupu, a filmowy "Jezus"
powinien już umrzeć podczas biczowania. Paradoksalnie do tego, co pisałem na początku, nie
jest żadną tajemnicą, że Gibson miał ze sobą poważne problemy psychiczne. Nie widzę innego
wytłumaczenia.