Film po obejrzeniu odbijał mi się czkawką przez kilka dni. Wiecie co mnie męczyło? Zakończenie filmu, ponieważ czułam się jakbym oglądała zakończenie innego filmu, a po przeanalizowaniu kilku szczegółów filmu zrozumiałam, że pod warstwą „prostego życia”, „rutyny życia”, „pochwały codzienności”, kryje się ogromna samotność i pustka jakiej doświadcza główny bohater, a jego perfekcjonizm (widać to po wyglądzie mieszkania, ułożeniu roślin, ułożeniu rzeczy w minivanie, sposobu czyszczenia toalet) przykrywa pustkę, osamotnienie, być może depresję (?). Prostota i pustka. Jest kilka momentów pęknięcia np. rozpłakanie się po wyjeździe siostry i siostrzenicy, a ostatnia scena, kiedy on jedzie w samochodzie i my obserwując jego twarz, to co się z nią dzieje, nie wiemy w którą stronę to pójdzie, czy bohater się rozpłacze, czy się roześmieje, bardzo trudna scena dla mnie. Ta scena zostawiła mnie z uczuciem, że chyba obejrzałam inny film, bo zakończenie do niego nie pasuje. Potem, w mojej opinii, okazuje się, że film ma kilka warstw, w pierwszej jest opisana oda do prostoty, perfekcjonizm głównego bohatera, w drugiej samotność i pustka w tym prostym życiu. Niektórzy krytycy napisali o filmie, że jest "spa dla duszy", dla mojej duszy to była męczarnia, bardzo rezonowałam z emocjami głównego bohatera.