Dla wszystkich fanów filmów Tarantino ta produkcja będzie ogromnym zaskoczeniem. Jest to jeden z najsłabszych jego filmów. Nie mówię, że to słaby film tylko słabszy. Gwarantuję jednak, że dla wielu widzów stanie się powodem do hasła- Tarantino się skończył. Faktycznie jest to film zupełnie przegadany i za długi. W przypadku Tarantino mógł podzielić jak to u niego na dwie części z przerwą i reklamami w środku fikcyjnych filmów czy produktów. W świat poleciał jeden długi trwający 160 minut.
Film nawiązuje tytułem do westernu Pewnego razu na Dzikim Zachodzie w reżyserii Sergio Leone, a sam Tarantino uwielbia takie klimaty. Trochę też wzorował scenariusz na przyjaźni Burta Reynoldsa i jego kaskadera Hala Needhama.
Miałem wrażenie, że w tym filmie Tarantino za mocno skoncentrował się na otoczce tego filmu i jak to u niego na detalach, co u zwykłego zjadacza chleba filmowego nie ma zupełnie znaczenie. Bo kogo, kto nie zna angielskiego będą obchodzić reklamy lecące w radio podczas jazdy samochodem ze stacji radiowej czy produkty reklamowane w telewizji. W polskiej rzeczywistości kiedyś i tak to wszystko zostanie zniszczone przez lektora i wyciszone dialogi. Bezsens całkowity jak można zniszczyć wieloletnią pracę tylu ludzi pracujących nad tym, jednym pociągnięciem na konsolecie.
Tarantino nie zapomina o odniesieniu do filmów kungfu, oczywiście nie może zabraknąć winyla i kamery wycelowanej w opadającą igłę na płytę. Są też stopy, a każdy fan Tarantino wie, że to jego fetysz. Na uwagę zasługuje też wspaniale oddane miasto nocą i wszystkie neony z nazwami kin z epoki. Jest nawet kino samochodowe, obok którego mieszka w przyczepie Cliff Booth grany przez Pitta. W tych detalach Tarantino jest mistrzem świata i widać na ekranie hołd oddany minionej epoce w Hollywood. Sam Tarantino pokazuje to nam w postaci gotowego produktu nakręconego w 35 i 70 mm co dla fanów kina widać na ekranie. Ja miałem przyjemność oglądać film na ogromnym ekranie w 70 mm.
Wracając do filmu chcę dodać polski akcent czyli rola Romana Polańskiego zagraną przez Zawieruchę. Rola to może złe słowo a bardziej pasuje tu pojawienie się na ekranie na chwilę. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy w całym filmie aktor pojawił się przez 40 sekund w 4 małych scenach - na lotnisku, jazda w samochodzie, impreza u Playboya i wyjście przed dom bełkocząc tu jedno zdania na cały film. Po co było tyle bicia piany, wywiady w tv? Poczułem się jakby mi ktoś napluł w twarz i dałem się nabrać. Nie rozumiem, po co Tarantino robił całe zamieszanie z polskim aktorem? Przecież do tych scen spokojnie można znaleźć kogoś na miejscu.
Celowo nie opisuję tu samego filmu, bo zostawiam to do oceny indywidualnej. Wiem, że będą osoby, którym ten film nie podpasuje. Przyzwyczajeni do przemocy na ekranie, strzelanin, pościgów i litrów krwi na ekranie, tu tego nie znajdziecie. Może z małym wyjątkiem. To nie jest rasowy Tarantino z jego przepisem na przemoc znaną z poprzednich produkcji. Tu jest bezpieczny hamulec i odjazd w innym kierunku. Miejcie to na uwadze przed wyjściem do kina. I na miłość boską ten film trzeba zobaczyć w kinie i poczuć moc soundtracka i efektów wizualnych na żywo, w głośnikach z mocnym kopnięciem.
Dla tych co lubią czytać i żeby lepiej zrozumieć film i postaci pojawiające się na ekranie polecam poszukać i poczytać o następujących nazwiskach: Sharon Tate, Jay Sebring, Wojciech Frykowski, Abigail Folger, Wayne Maunder, James Stacy, Connie Stevens, Michelle Phillips, Joanna Pettet, Sam Wanamaker i o członkach grupy Mansona.
Kończąc przynudzanie o najnowszym filmie Tarantino, może sam reżyser pokazuje nam, że uciekający czas jest nie do zatrzymania i spotka nawet tych najtwardszych i niezniszczalnych. Ale nawet oni potrafią zapłakać. A jak to opowiedzieć najlepiej? Oczywiście od pewnego razu... w Hollywood.
Ocena 5 ***** gwiazdek.