i jestem zadowolony. Widać powiew świeżości, twórcy mieli pomysł jak tknąć nowe życię w, zdawałoby się, zamkniętą historię. Bardzo interesującym zabiegiem było umieszczenie akcji na dwóch/trzech poziomach, cieszy też cameo Rocky. Dobrze, że nie było Tima, w "trójce" spełnił swoją rolę, był ciekawostką, ale byłby tylko zbędnym dodatkiem. Ciekawie wypadają sceny z Anguse Scrimmem jako Wielkoludem, krótki występ w kilku scenach, ale za to jaki. Najbardziej imponująco wypada jego finałowe cameo, gdzie mówi, choć nie otwiera ust. W tle pamiętny motyw przewodni, a specjalny manewr twórców sprawia, że ogląda się ten film z niemal zapartym tchem do samego końca, nawet podczas napisów. Nie był to czas stracony i choć chwilami może się ta część kojarzyć z Matrixem, a Coscarelli był tylko współscenarzystą, a nie reżyserem, nie czuje się zbytniej różnicy w klimacie. Nie wiem, co inni fani serii (ja też się do nich zaliczam) mają do tej części.