Z opisów wynika, że takie z tego porno, jak z biskupa satanista (i to jeszcze praktykujący).
Jak można adaptować książkę, w której się roi od szczegółowo opisanych seksualnych praktyk (nużących, bo następne dwa to my to już nic innego) jak jakiś tani film z cyklu romans ze scenkami mającymi podobno robić za erotyczne?
Kino chyba jeszcze musi przeczekać 50 lat, żeby dojrzeć do subtelnej pornografii, bo jak na razie, jak zwykle zamiast fellatio, mamy ruchy frykcyjne głowy która pewnie nawet nie należy do aktorki. Błagam. Oszczędźmy sobie takich dzieł. Albo robimy film edukacyjny, albo jakieś tanie barachło, tyle, że nie w konwencji komedii romantycznej.
Książka E. L. James jest profanacją literatury, ale już adaptacja przypomina profanację profanacji literatury. Na to drugie zgodzić się nie mogę!