Gdzieś słyszałam, że ta ekranizacja to interpretacja niespełnionych marzeń kobiet. Walentynki, te sprawy, czemu nie sprawdzić czegoś nowego, a nóż zechcę przeczytać książki. Nie zechciałam. Pierwsza minuta filmu - Annie Lenox czaruje mnie swoim głosem i czuję, że będzie mi się podobać. Nic bardziej mylnego. Im dłużej oglądałam, tym bardziej zastanawiałam się, jak ludzie są zepsuci. Czy ktoś mi kiedyś wytłumaczy, dlaczego Ana zachowuje się jaki naiwna dwunastolatka? Szukałam w niej czegoś, co mogłabym uznać jako zaletę, ale do głowy przychodziły mi tylko wady. Film obleśny, straszna fabuła. Tekst Greya o przyjaciółce gwałcicielce był nie do zniesienia, nie mówiąc już o "rozwiązaniu problemu" dziewictwa Steele, który przeważył szalę.
Po deszczu zawsze wychodzi słońce. W tym przypadku jest to tylko promyk -ścieżka dźwiękowa. Swoją drogą jak można popsuć tak dobre kawałki taki obrazem?
Ja rozwiążę problem i swój i "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Wyrzucę z pamięci biust Dakoty i nigdy więcej już nie wrócę do tego filmu.