Dużo było już komentarzy mieszających ten film z błotem i pełnych nienawiści utarczek między jego przeciwnikami. By nie tworzyć wtórnego postu, daruję sobie wyliczanie minusów "...Greya" (których bezsprzecznie jest tu wiele) oraz analizowania psychiki idealnego odbiorcy takich opowieści. Skupię się raczej na mocnych stronach filmu, by dowieść, że nie mamy tu do czynienia z gniotem, a raczej średniakiem z ambicjami, które wywindowały dzieło ponad pierwowzór literacki. A więc:
-Nie wiem czy ktoś to zauważył, ale są tu pewne nawiązania do "9 i 1/2 tygodnia". Ana tańcząca przy śniadaniu w nocnej koszuli, oraz wzrok moment gdy zrzuca ją przed kąpielą: wydaje mi się iż autorka specjalnie chciała by uważni widzowie zauważyli pewną analogię.
- Świetne jest parodystyczne podejście do najbardziej niepotrzebnych fragmentów książki, czyli wymiany mailów: w oryginale przybrało ono formę kiepskiego flirtu, ciągnącego się przez wiele stron. Tutaj reżyserka stara się by mailowa konwersacja oraz czytanie "umowy", zawsze towarzyszyło jakimś czynnościom: czyli nie nudziło, tak jak w powieści.
-Ana nie jest już głupią nieudacznicą, marzącą o księciu na białym koniu. Dakota Johnson uczyniła ją bardziej ludzką: zdecydowaną, pewniejszą, naturalniejszą. Pani E.L. James w swej prozie główną bohaterką mianowała strasznie dziwną hybrydę zespalającą typowe cechy szarych myszek z ich wyobrażeniu o samych sobie (są super mądre, tylko dlatego, że czytają oraz super zaradne, bo skończyły studia). Czyli w powieści Ana była jedynie marzeniem nieszczęśliwych nastolatek, o byciu docenionym. W filmie okazuje się postacią z krwi i kości- zdarzają jej się potknięcia, lecz jest raczej typem osoby, która wie czego chce. Jej wątpliwości gdy już się pojawiają, wynikają raczej z nietypowości sytuacji, w jakiej się znalazła, niż są cechą charakteru. Taki ktoś nie wymaga już identyfikacji od danego rodzaju odbiorców, a może być ciekawy dla każdego.
-Grey nie jest upierdliwy. I tutaj może to być wada dla kobiecej części widowni. W końcu właśnie taki typ "księcia" miał w książce wzbudzać fascynację: władczy drań, niecierpiący kompromisów. Cechowała go jednak olbrzymia małostkowość, drażniąca tylko czytelników. W filmie to raczej porządny gość, z nietypowymi zainteresowaniami. Bywa jednak skory do ustępstw i wyrozumiały. Rola Jamie Dornana posiada kilka słabszych stron np. adaptując "szelmowski uśmiech" z książki, szczerzy się do kamery jakby reklamował wodę po goleniu. Ogólnie jest jednak ok.
-Scena negocjacji: dobrze oświetlona, nieźle zmontowana i z pomysłem. Widać, iż Sam Taylor-Johnson ma jakiś styl reżyserski.
-Muzyka. I tutaj mam na myśli instrumentalne fragmenty przebrzmiewające podczas dialogów. Wobec samego doboru piosenek jestem już bardziej krytyczny: to najzwyklejsze wypychacze do jednego przesłuchania. Z powodzeniem można było z nich zrezygnować.
Ogólnie 4/10 to chyba odpowiednia nota. Dzieło które mogło być tylko lepsze, gdyby nie trzymało się tak wiernie książki. Wszystkie zmiany są bowiem na plus, ale gdy tylko twórcy sztywno uczepią się oryginału wychodzi to nie najlepiej. Dowodem jest choćby sekwencja "opijania ukończenia studiów", gdy w ciągu kilku minut starano się zmieścić zbyt wiele zdarzeń i wyszło to strasznie sztucznie (José chce pocałować Anę, Gray odpycha Jose, Ana wymiotuje, a wszystko dzieje się niemal jednocześnie).
Plotka głosi że pani James była na planie filmu cały czas jego kręcenia, jako konsultantka i histerycznie walczyła by reżyserka nie wprowadzała zmian. Jestem skłonny w to uwierzyć. Pozwolę sobie przyjąć, że to jej wina i dalej ufać pani Sam Taylor-Johnson. Mam nadzieję, że nie wyjdę na tym źle.
No jestem na youtubie w trzech filmikach, ale o "50 twarzach Greya" nigdy nie mówiłem :p