Francis Lee w jednym z wywiadów powiedział, że zamiarem jego było pokazanie narodzin miłości jako doświadczenia, w którym musimy się otworzyć na drugiego człowieka i pokazać swoje miękkie podbrzusze. Doświadczenie niezmiernie trudne ale jednocześnie niebywale satysfakcjonujące i wyzwalające. Jest to proces, który wielu z nas przeszło i myślę, że dlatego możemy się z historią przedstawioną w tym filmie w znacznej mierze identyfikować. I to mimo, że mamy do czynienia z opowieścią o miłości gejowskiej.
Johnny z filmu żyje w więzieniu własnych frustracji, z którego może jedynie czasem uciec na chwilę w niezobowiązujący seks i alkohol. Nie rozumie siebie i źródła złości do całego świata, jest jak zwierze miotające się w klatce i zwierzę to okiełznuje powoli Gheorghe - imigrant z Rumunii. Jego bronią jest stanowczość, pracowitość, spokój, ciepło i szacunek do ludzi i przyrody. Stajemy się cichymi świadkami procesu, w którym Johnny powoli otwiera się na bliskość, intymność i uczucie. W końcu pojawia się nadzieja, że - jak to sam stwierdza - "będzie tak jak ja chcę, żeby było".
Film obfituje w piękne zdjęcia, ukazujące surowość krajobrazu i okrucieństwo natury, bliskość śmierci i narodzin, zwięzłe lecz pełne treści dialogi, realistyczne portrety spracowanych, prostych ludzi - wszystko to powoduje, że można natychmiast zapomnieć się w tej historii - prawdziwie poruszającej historii o nadziei.