Pamiętacie tą scenę, w której chciała się z nim kochać a on nie mógł przez leki, które brał? Poszła do łazienki i tam rozbiła bodajże lustro. Rozumiem przyczynę frustracji ale chyba jako kochająca żona powinna mieć więcej zrozumienia. A może była wściekła tak ogólnie z powodu jego choroby, jak myślicie?
Okej, ale spróbuj postawić się na jej miejscu. Nie wiesz, jak to jest. W sumie to, ja też nie wiem, ale mniej więcej domyślam się. Myślę, że kobieta, której ukochany jest w takim stopniu otumaniony, nie może się z nim kochać, przez cały czas wydaje się być nieobecny ma prawo w którymś momencie dać upust tej całej agresji i frustracjom, które się w niej nagromadziły przez ten cały czas. Nie sądzisz, że w którymś momencie mogłyby te frustracje z Ciebie wypłynąć? To trochę tak, jakbyś ożenił się z jakąś dziewczyną i w pewnym momencie okazało się, że zachorowała na ciężką chorobę. Co z tego, że ją kochasz, skoro choroba nie pozwala jej normalnie żyć i masz ciągle poczucie tego, że twój związek z nią przypomina bardziej wegetacje niż normalne współżycie.
Dokładnie jak powyżej:) Kobieta musiała mieć ciężko, nie dość że jak napisałeś dowiaduje się o jego chorobie, to praktycznie sama wychowuje dziecko to musi zajmować sie mezem, widzi ze choroba powoduje nieszczęście osoby która kocha, w dodatku zero seksu.\, co byc moze porownuje do tego jak bylo kiedy wszystko bylo w porzadku. Nie dość, że mnóstwo obowiązków to jeszcze mnóstwo ukrywanych emocji, więc podsumowując dziwne by było, gdyby taki wybuch nie miał miejsca.
No tak ale ciekawe jak on musiał się poczuć w tym momencie. Przecież to słyszał. Nie dość, że był w takim stanie to jeszcze myślał, że to jego wina.
Kochająca żona powiedziałaby, że to nic, i rozumie.
Małżeństwo nie jest wynikiem dobrego współżycia tylko na odwrót, współżycie jest wynikiem kochającego się małżeństwa. Także jeśli go zabraknie to nie powinno być większego problemu. A tu zrobiono z tego grecką tragedię. Przecież ślubuje się "na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie".
Żyjesz w wyidealizowanym świecie. To, że jest żona, nie oznacza, że ma być robotem. Ma na głowie wychowanie dziecka, drugie dziecko, którym był Nash, do tego sama musi pracować i wszystko utrzymać, bo jej mąż wegetuje, a nie żyje normalnie. Narastająca frustracja, cierpienie i ból, poczucie bezsilności i bezsensowności relacji, w której trzeba być no i na pewno chęć ucieczki. Mało? :)
Wyidealizowanym? Nie sądzę, myślę, że to ludzie stali się bardziej egocentryczni. Chciałbyś/chciałabyś wziąć ślub z taką osobą...? Bo ja nie, myśl, że osoba którą kocham, którą poślubiłem, której ufam mogłaby mieć takie myśli, mnie przeraża. Jak w filmie "Equilibrium", gdzie członkowie rodziny potrafili na siebie donieść, że nie biorą pigułek i odczuwają emocje.
Widziałem kiedyś polski dokument o mężu który opiekował się żoną, która zapadła w śpiączkę. Lekarze mówili, że nigdy się nie wybudzi a on się nie poddał i zaczął z nią jakąś terapię i z czasem coraz bardziej zaczęła się wybudzać i komunikować.
Dla mnie osoba, która zaczęła by myśleć, że to bezsensowna relacja i chciała uciec, jest bezdusznym robotem...
no wszystko prawda, przysięga się "w zdrowiu i w chorobie", ale mimo wszystko seks to bardzo ważna część związku, umacnia poczucie bliskości i zaufanie. natomiast w tym przypadku Nash izolował się od małżeństwa, wcześniej pochłaniała go praca, później leki otumaniły. przez cały czas Alicia to znosiła, ale w końcu musiała wybuchnąć, kiedy nie otrzymała od męża nawet odrobiny czułości. była przy nim w najcięższych chwilach, w chorobie, teoretycznie mogła się ubiegać o unieważnienie małżeństwa, bo nie wiedziała o chorobie psychicznej Johna, ale nie zrobiła tego, bo go kochała i wierzyła w to małżeństwo. i wydaje mi się, że wybuchła m.in. dlatego, że miała wrażenie, że jej mąż w to małżeństwo nie wierzy.
Na początku faktycznie nie wiedziała ale w tej scenie w łóżku wiedziała, bo sama się go spytała czy to przez te leki a on kiwnął głową. Ale ogólnie masz rację brak czułości z jego strony mógł do tego doprowadzić.
Ale przecież to są całkowicie inne sytuacje. Jak możesz porównywać kobietę w śpiączce do schizofrenika? Zauważ, że Nash przestał przyjmować leki, bo nie mógł pracować, praca była jego życiem - to jest mniej egocentryczne?
Nie mam zamiary wychodzić za mąż, jednak jestem w stanie zrozumieć takie postępowanie. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak ciężkie musi być poświęcenie całego swojego życia dla jednej osoby i jednocześnie jak frustrujące to momentami może być. Tutaj nie chodzi o egocentryzm, ale o odrobinę empatii i zrozumienia, której Tobie brakuje ;)
Porównuję bo mam znajomego chorego na schizofrenie i powiem Ci, że na początku nie wiedział, że jego paranoiczne myśli są absurdalne. W ogóle to nie jedyne objawy. Jest to choroba, która wyniszcza człowieka, jest jak nerwica, lęki i depresja razem wzięte i jeszcze inne objawy o których tu nie będę pisał.. Straszne cholerstwo. Teraz jest już lepiej ale musi brać cały czas leki i brać udział w zajęciach w klinice. Mam w sobie empatie:) Tak sobie wyobrażam małżeństwo.
Alicja była zawiedziona (mówi to w rozmowie z Sol'em) tym, że jej mąż nie jest tym samym męskim inteligentem, który przed laty błyskotliwością podbił jej serce. Teraz jest zagubiony i bezbronny, a ona zamiast znaleźć w jego ramionach schronienie, sama musi go chronić. Źrodłem frustracji była zmiana statusu społecznego jej niegdysiejszego "idola".
Przypadków z życia wziąć można wiele. Chłopak, który cudownie tańczył i był dzięki temu obiektem westchnień wszystkich dziewczyn z okolicy, nagle zostaje w wypadku samochodowym sparaliżowany od pasa w dół. Już nie może tańczyć. Przepadło jedyne, co stanowiło o jego atrakcyjności. W oczach otoczenia stał się innym człowiekiem.
Albo utalentowany pianista - jeśli straci w wypadku ręce, zmienia się status jego atrakcyjności dla świata. Zniknęło jedyne, co powodowało, ze był w oczach świata kim był.
Miałem podobny przypadek w mojej miejscowości. Dziewczyna miała cudowne, kręcone włosy, dosłownie jak królewna z bajek. Wszyscy się za nią oglądali i wzdychali. Aż wyszła za mąż i obcięła się "na chłopaka". Wszyscy byli zaskoczeni tym, że ona bez tych super legendarnych włosów wygląda.... "niezbyt ciekawie". I nagle faceci przestali wzdychać. Po prostu jej główny atut zniknął i zmienił jej "status atrakcyjności".
Podobnie było z Johnem. Z nadejściem choroby Jego główny atut, stanowiący o jego atrakcyjności, zniknął a za tym jego status społeczny się zmienił.
Ja myślę, że nie ma się co nad tym zastanawiać. Przecież w rozmowie z Solem mówiła, że czasem jest na siebie zła za to, że myśli o tym żeby go zostawić a potem widzi w nim to co widziała na początku. Myślę, że właśnie to był taki moment odreagowania bo mogła w tym momencie właśnie tak pomyśleć czy go nie zostawić ;)
Zastanawiać się zawsze warto, choć tej filmowej Alicji nie brałbym zbyt serio. Film nie jest biografią - wiele faktów jest podkoloryzowanych. Alicja rozwiodła się z Nashem po 7 latach. Sam John Nash też nie był święty, bo np. jako młody facet porzucił narzeczoną i syna, którego mu urodziła.
Ogólnie mówiąc, film jest taką jakby "laurką" z okazji przyznania nagrody Nobla. Ma być ładnie, miło i wzruszająco. I jest. A prawdziwe życie? To tylko życie.