Znów obejrzałam i znów nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak cudowną postacią była Alicia Nash. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w scenariuszu troszkę podrasowano rzeczywistość
*Spojler*
bo przecież prawdziwa Alicia rozwiodła się z Johnem gdy nie wytrzymała jego choroby i przez 10 lat nie mieszkali razem, dopiero w latach 70 zaczeła znów mu pomagać a w 2001 roku znowu wzięli ślub.
*koniec spojlera*
to ma to jakiś sens, bo daje nadzieję, podnosi na duchu, po prostu uświadamia nas w przeświadczeniu, że prawdziwa miłość istnieje i jest zdolna do największych poświęceń.