Sądzę, że przy robieniu filmu były dwa ośrodki decyzyjne.
Artysta zrobił wzruszający film o walce z chorobą, która zaatakowała umysł bohatera filmu. O tym również jak ten chory umysł sam próbował się przed własną chorobą bronić (stąd chyba tytuł filmu).
Marketingowiec powiedział: o chorobie nikt nie napisze słowa, musimy mieć człowieka i będzie nim laureat nagrody Nobla - robimy film o Nashu. A ten film wyszedł tak sobie.
Gdyby zamiast marketingowca do robienia tego filmu dopuszczono Darrena Aronofsky'ego (tego od "pi") wyszedł by film powalający.
Dopuszczam myśl, że film byłby wtedy czarnobiały i bez gwiazdora w roli głównej (do przebolenia)
Całe szczęście, że artysta zarezerwował sobie koniec filmu, więc wyszedłem bardzo zadowolony.