Film był kolejną okazją, by ukazać związek między geniuszem a szaleństwem. Kolejny raz ta szansa nie została w pełni wykorzystana. Powstała opowiastka o harcie ducha i sile miłości, zwyciężających wszystkie przeciwności. Widzieliśmy to już dziesiątki razy. W tym przypadku standardy hollywoodzkie zostały wcielone w życie niemal podręcznikowo - aż się przypomina "Opowieść o prawdziwym człowieku". Tylko że radziecki gieroj, przy całej swojej sztampowości, naprawdę wzruszał. A tu nic. To, że film opowiada o bolesnym problemie, nie czyni z niego wielkiego kina. A i sam pomysł nie jest taki oryginalny - zbyt wiele tu efekciarstwa w obrazowaniu urojeń, a za mało prawdziwej psychologii. Nash ekranowy nagle w jednej chwili zrozumiał, że ma omamy, a że chciał - to wyzdrowiał. Tymczasem temat na film to powolny proces dochodzenia do przeświadczenia, że wszystko co widzę i pamiętam nigdy nie istniało. A najbardziej interesująca jest żona Nasha i to, jak ona umiała znaleźć siłę, by zostać przy mężu i walczyć o niego. Tego tu nie ma. Są tylko kolorowe obrazki. Kliszowe odbitki.
Jak interesująco i zgrabnie napisane!!! Jak czytam takie opinie, to mam wrażenie , że napisał ją ktoś tylko dlatego, żeby być orginalnym.
Już pierwsze zdanie sugeruje, że mamy do czynienia ze specjalistą pierwszego formatu: "Film był kolejną okazją, by ukazać związek między geniuszem a szaleństwem." - właściwie nie wiem czy "kolejną szansą", bo nie wiem co autor opini miał na myśli, ale z pewnością szansą był, i to wykorzystaną. Nazwanie "Pięknego Umysłu" opowiastką - no cóż, to już chyba szczyt orginalności.
Film jest m.in. o "harcie ducha i sile miłości", ale to nie jest wada, bo nie jest to bynajmniej "siła miłości" z love story, ani hart ducha z filmu o bohaterze ratującym ludzi z katastrofy(Granice Wytrzymałości, Tunel). A to że przezwyciężaję one wszystkie przeciwności - przecież, po pierwsze - ten film jest oparty na faktach, więc tak było, a po drugie, nie wiem gdzie byłeś przez cały film, bo twoją myśl można rozumieć jak zdanie: "było ciężko, ale wszystko dobrze się skończyło, bo hart ducha i miłość zwyciężyły wszystkie przeciwności". Trudno powiedzieć przecież, że film się "dobrze kończy". John Nash przez całe życie walczył z chorobą. To była walka trudna - dla niego i jego żony. Jeśli pod koniec filmu bohater dochodzi do zdrowia i otrzymuje Nobla, to nie znaczy, że jest super.
Napisałeś: "A najbardziej interesująca jest żona Nasha i to, jak ona umiała znaleźć siłę, by zostać przy mężu i walczyć o niego. Tego tu nie ma." Właśnie, że jest, choć być może mało, ale nie jest to film o niej. W rozmowie z przyjacielem Nasha mówi jak odnajduje siłę do życia - to piękna scena, która opisuje tród i uczucia tej kobiety.
"To, że film opowiada o bolesnym problemie, nie czyni z niego wielkiego kina." - to nie, ale to jak problem jest opowiedziany - już tak, poza tym - genialny Russell Crowe. "Nash ekranowy nagle w jednej chwili zrozumiał, że ma omamy, a że chciał - to wyzdrowiał'."Ekranowy Nash" wcale nie zrozumiał, że ma omamy "w jednej chwili" - choroba trwała od studiów przez wiele lat, kiedy wykładał i pracował w Massachusetts Institute of Technology i w między czasie był już w szpitalu psychiatrycznym, gdzie po raz pierwszy usłyszał że jest chory. A stwierdzenie "a że chciał - to wyzdrowiał' - to wielkie, ironiczne i troche prostackie uproszczenie, ale co mniej inteligentni mogą to tak nazywać. Trochę się rozpisałem więc kończę: "Są tylko kolorowe obrazki". - opowieść o wielkim geniuszu, jego chorobie - to dla ciebie "kolorowe obrazki", no cóż. Natomiast stwierdzenia "kliszowe odbitki" nie będę ripostował, gdyż uważam je za najpiękniejsze z całej opini, wręcz poetyckie stwierdzenie(ale, jak cała reszta wypowiedzi, nieuzasadnione).
Niezalogowany Wojciech
Jak pięknie i zgrabnie napisane!!! Jak czytam taką opinię, to mam wrażenie, że ktoś napisał ją tylko po to, żeby być oryginalnym. Już pierwsze zdanie sugeruje, że mamy do czynienia ze specjalistą pierwszego formatu: "Film był kolejną okazją, by ukazać związek między geniuszem a szaleństwem." - nie wiem czy "kolejną", bo nie wiem co autor opini miał na myśli, ale szansą z pewnością był, i to wykorzystaną. Nazywać "Piękny Umysł" opowiastką - to już szczyt oryginalności.
Film jest m. in. o "harcie ducha i sile miłości", ale nie o "sile miłości" z love story, ani harcie ducha z filmu, w którym bohater ratuje wielu ludzi narażając życie (Tunel, Granice Wytrzymałości i wiele innych "dzieł"). Co do tego, że hart ducha i miłość "zwyciężają wszystkie przeciwności" - po pierwsze, ten film jest na faktach, więc tak było, a po drugie, nie wiem gdzie byłeś przez cały film. Twoje stwierdzenie można by rozumieć: "było ciężko, ale hart ducha i miłość zwyciężyły wszystkie przeciwności i wszystko dobrze się skończyło" - i chybo to mniej więcej miałeś na myśli. A przecież trudno powiedzieć, że to film z "happy and'em". Bohater dochodzi do zdrowia i dostaje Nobla, więc jest super - tak? John Nash przez całe życie zmagał się z chorobą (z której właściwie do końca się nie wyleczył) - to była ciężka walka, dla niego i żony, więc tródno tu mówić, że wszystko się dobrze kończy. A propos żony: "A najbardziej interesująca jest żona Nasha i to, jak ona umiała znaleźć siłę, by zostać przy mężu i walczyć o niego. Tego tu nie ma." Właśnie, że jest. W scenie kiedy Alicia rozmawia z przyjacielem Nasha, mówi jak odnajduje uczucie do tego chorego człowieka i siłę do walki - to piękna scena, opisująca rolę tej kobiety w życiu bohatera i to, ile Nash jej zawdzięcza.
Napisałeś: "To, że film opowiada o bolesnym problemie, nie czyni z niego wielkiego kina." - to nie, ale to jak jest ten problem opowiedziany już tak. I jeszcze genialny Russell Crowe!!
Filmowy Nash wcale nie zrozumiał, że ma omamy "w jednej chwili". Choroba trwała od studiów wiele lat, kiedy Nash wykładał i pracował w "Massachusetts Institute of Technology", był w szpitalu psychiatrycznym, gdzie usłyszał o swojej chorobie, a jak napisałeś "zrozumiał, że ma omamy" przy nawrocie choroby, kiedy przestał brać leki. Dalej napisałeś: "a że chciał - to wyzdrowiał" - to wielkie, ironiczne i wręcz prostackie uproszczenie, ale co mniej inteligentni mogą tak to nazwać.
Trochę się rozpisałem więc kończę: Jeśli w filmie o geniuszu, który doprowadził człowieka do obłędu i walce z tym obłędem widzisz "kolorowe obrazki", to - no cóż - dziwne. Natomiast stwierdzenia "kliszowe odbitki" nie będę komentował, ponieważ uważam je za najpiękniejsze z całej wypowiedzi, wręcz poetyckie stwierdzenie, które, niestety, nie wiem co ma oznaczać.
Wojciech
Sorki za dwie wypowiedzi, ale napisałem pierwszą i wysłałem, po czym przeglądarka wrzuciła inną zupełnie stronę. Sprawdziłem forum i wypowiedzi nie było. Odtworzyłem więc ją mniej więcej z pamięci i znów wysłałem po czym okazało się że są obie. Trochę się różnią - druga jest trochę poprawiona. Jak ktoś chce może się pobawić w "znajdź różnicę".
Pozdrawiam
Znowu Niezalogowany Wojciech
P.S. Nickiem się nie przejmujcie - generalnie chodzi o imię.
Drogi Wojciechu .. pieknie to ujołes :) .. niestety mi nie chce się tak wysilać jak tobie ale powiem krotko .. takich pseudoznawców i znawców za 5 groszy jest tu zdecydowanie za duzo .. sadze ze zamiast zgrywac mega znawcow kina i wybitnych krytykow powinni zajac sie prostymi i konkretnymi wypowiedziami .. bo szczerze mowiac kto ma tyle czasu i checi zeby czytac takie "naukowe" teksty ? .. Pozdrawiam
PS: Mi film się bardzo podobał i jeśli ktoś nie widział niech obejrzy koniecznie