Schizofrenii nie da się od tak zignorować.
Całe przedstawienie tej choroby w tym filmie jest zbyt proste.
W zwidach bohater nie widziały tylko 3 postaci, ale o wiele więcej.
Równie dobrze ten facet co mówił mu o nagrodzie nooba mógł być częścią jego halucynacji, ale w tym filmie zwidami byli tylko były lokator, jego córeczka i ten facio w kapelutku
"Schizofrenii nie da się od tak zignorować."
I? Teoretycznie to się da bo znam jednego osobiście (mąż mojej ciotki) i żyje w miarę normalnie.
"Całe przedstawienie tej choroby w tym filmie jest zbyt proste."
To jest film biograficzny, a nie dokumentalny / mający na celu realistycznie to przedstawić. Jak chcesz więcej realizmu to oglądnij "Pająka" Cronenberga.
"W zwidach bohater nie widziały tylko 3 postaci, ale o wiele więcej."
I co z tego wynika?
"Równie dobrze ten facet co mówił mu o nagrodzie nooba mógł być częścią jego halucynacji, ale w tym filmie zwidami byli tylko były lokator, jego córeczka i ten facio w kapelutku"
Co w tym naiwnego. Mógł być, ale nie jest.
No z 1 punktem to rzeczywiście głupotę palnąłem.
A może tak naprawdę Ty jesteś halucynacją męża Twojej ciotki?
"Równie dobrze ten facet co mówił mu o nagrodzie nooba mógł być częścią jego halucynacji, ale w tym filmie zwidami byli tylko były lokator, jego córeczka i ten facio w kapelutku"
Mógł być, ale nie był. Dla potwierdzenia spytał przecież kogoś o to, czy widzi tego faceta.
A bo widzisz takie filmy trzeba oglądać na trzeźwo. ;)
To nie jest dokument, choć film jest oparty na faktach, ale co ja Ci będę tłumaczyć.
Ja podam argumenty za Ciebie. Film jest naiwny, bo w sumie nie wnosi nic nowego. To kolejny, sympatyczny, rzetelnie zrobiony film o jakimś niezwykłym człowieku. Walka o swoje prawa/wolność/szczęście, kochająca, skłonna do poświęceń, odważna i w ogóle idealna żona, dobry pan doktor, bohater wzudzający tylko sympatię i współczucie, wszystko na tę samą melodie, wszystko już znamy. Film nie odkrywa nic nowego, a wręcz przeciwnie: eksploatuje znany, wielokrotnie już poruszany aspekt schizofrenii; nie skłania do refleksji, pozostawia widza obojętnym (zdolnym tylko do współczucia, a to w tego typu filmach równa sie obojętności), nawet nie szokuje. To kolejna, grzeczna, ocenzurowana wersja bajki w sumie, bo do historii z krwi i kości (jak w "Lokatorze" czy "Pajaku") to mu daleko.
Wszystko jest przewidywalne, fabuła wręcz banalna: /SPOILER/mamy nieświadomego niczego matematyka (którego, nieco dziwnego zachowania, nikt, jakimś sposobem, nie zauważył). Zaczyna pracować na uniwersytecie, zakochuje się, okazuje się, że ma schizofrenię, w końcu udaje mu się zrozumieć, że nie gada do kumpla tylko do ściany, do staje Nobla, wyznaje miłość żonie... THE END.
Rzetelnie zrobiony film, ale bez znamion geniuszu. Absolutnie. Klimatem przypomina trochę "Efekt motyla", chociaż fabularnie jest mocniejszy.
W gruncie rzeczy, utwór mnie może nie znudził, ale na pewno nie wywarł na mnie wrażenia. Ot, kolejna, dość interesująca biografia genialnego cokolwiek człowieka.
" Film jest naiwny, bo w sumie nie wnosi nic nowego"
Jakże ja kocham ten argument. Jakoś dziwnie przyjeło się wśród użytkowników tego portalu, że film by być bardzo dobry musi coś wnosić. Ale nie, nie musi.
Okej, to Twoje zdanie. Twoja opinia. Zawiodę Cię, ale sa ludzie, którzy się z nią nie zgadzają.
Film oceniłam na "dobry" - czyli na 7/9. Dla mnie "Piekny umysł" jest dobry właśnie - ładna muzyka, ładne zdjęcia, dobre aktorstwo, odpowiednio wzruszający.
Ależ każdy ma swoje zdanie, tu nie o to chodzi. Nie przyjmuje po prostu "nic nie wnoszenia" jako argumentu.
Skoro każdy ma swoje zdanie, to każde zdanie jest argumentem, z którym można się zgadzać bądź nie, ale nie można go odrzucać. Dla mnie film do bólu poprawny nie jest filmem ani rewelacyjnym, ani tym bardziej genialnym. Jest dobry, poprawny, ładny i grzeczny, ale zadna z tych rzeczy nie przemawia za jego genialnością. A czemu jest wg Ciebie taki dobry?
Dalej nie rozumiem co to ma do tego "nic nie wnoszenia". Znam mnóstwo wielkich filmów, które nic do światowej kinematografi nie wniosły, a są uznawane za wybitne.
Też nie uważam "Pięknego umysłu" za film rewelacyjny, ani tym bardziej genialny, ale to mimo wszystko bardzo dobre kino. Chociaż proste. Ponadprzeciętne aktorstwo (świetna Connelly, Harris i Plumer + dobra kreacja Crowe'a, być może najlepsza w jego karierze, a z pewnością o wiele lepsza od tej w Gladiatorze) i świetne przedstawienie choroby głównego bohatera (tak, wiem, to nie do końca tak wygląda). Ważne też, że film mimo długiego czasu trwania (dla mnie obraz trwający ponad 2 godziny jest długi) "Piękny umysł" ani chwilę nie zanudza, a nuda to według mnie może być argument. Tak więc i tutaj brawa należą się reżyserowi.