...film typowo amerykanski. Niby na faktach, ale sie ich nie trzyma. Gra z emocjami widza w sposob, ktorego nie lubie - narzucajac schematy myslowe: "w tym momencie MUSIMY wspolczuc glownemu bohaterowi..." etc. Kino amerykanskie tak wszystko dotlumacza, ze czesto nie zostaje nic do interpretacji indywidualnej i do indywidualnego zajmowania stanowiska wzgledem przedstawianych wydarzen i postaci. (jesli dwie osoby sie np. przyjaznia, to z pewnoscia kilka razy padnie slowo "przyjazn", gdyby przypadkiem malo rozgarniety widz sam na to nie wpadl...)
Szosteczka za muzyke Jamesa Hornera, ktory wreszcie przestaje dublowac dublowac sam siebie (Braveheart, Titanic...). nie naduzywa dudow szkockich i wymysla cos innego niz zwykle. Niezly soundtrack, pasujacy do klimatu filmu (klimatu czyli wnetrz, scen pracy naukowej... etc) .