Film rozpoczyna się prawie sztampowo. Jest zdolny człowiek, trafia w miejsce, w którym ktoś mądry mógłby nim pokierować i wykorzystać umiejętności przyszłego geniusza... hmm... zalatuje lekką nudą. Dla mnie. Na początku. W zasadzie zainteresowanie wzbudza sam człowiek-milczący obserwator z wyraźnymi nerwowymi tikami, który nie da sobie w kaszę dmuchać i dobitnie ripostuje. Żyje samotnie, a właściwie "istnieje" lub "jest". I oczywiście ciągle pracuje... Gdyby nie pojawiła się ONA, może wcale nie dostrzegłby, że po ziemi chodzą istoty zwane kobietami.
Punktem zwrotnym w opowiadanej historii staje się miejsce, w którym można uleczyć swoją psyche. Oczywiście wszystko przy zastosowaniu chemicznych "dopalaczy".
Myśląc o tym filmie przypomina mi się wiersz Szymborskiej, mniej więcej tej treści:
Jestem pastylka na uspokojenie
Działam w mieszkaniu
Skutkuję w urzędzie
Staję do egzaminów
Siadam na rozprawie
Starannie sklejam rozbite garnuszki
Tylko mnie zażyj
Rozpuść pod językiem
Tylko mnie połknij
Tylko popij wodą
Wiem jak walczyć z nieszczęściem
Na co czekasz
Zaufaj chemicznej litości
Jesteś jeszcze młody
Powinieneś urządzić się jakoś
Kto powiedział
Że życie ma być odważnie przeżyte
Oddaj mi swoją przepaść
Wymoszczę ją snem
Będziesz mi wdzięczny
Za cztery łapy spadania
Oddaj mi swą duszę
Inny się kupiec nie trafi
Innego diabła już nie ma.
I chodzi w głównej mierze o spokój, który ma nastąpić po niekontrolowalnym chorobowym szale, nieobliczalnym zachowaniu, z którego chory nie zdaje sobie sprawy: "Koszmar schizofrenii polega na nie rozpoznawaniu prawdy". Dwa różne światy, w których współistnieje, a który wydaje się tak realny jak codzienne wschodzące słońce i codziennie nadchodzący zmierzch. To film o akceptacji: samego siebie, swoich urojeń, które nieświadomie mogą wyrządzić wiele złego, akceptacji że rzadko można coś zmienić w życiu, które w taki sposób wygląda. To również akceptacja bliskich, którzy nie zawsze są na tyle silni, aby w takiej chorobie uczestniczyć. Warto zobaczyć.