To już wieloletnie tradycje – co roku w Polsce obchodzimy Święto Zmarłych, w USA świętują Halloween, a w kinach na całym świecie odbywa się premiera nowej części Piły, zwanej w niektórych kręgach klasycznym już przykładem gore’owatego miksu mrocznego thrillera z ociekającym krwią, czystym horrorem. Poczynając od 2004 roku, aż do teraz, tysiące widzów wybiera się każdej jesieni na seans kolejnego odcinka najbrutalniejszej telenoweli wszechczasów. Co prawda 365 dni to szmat czasu i nie każdy będzie pamiętał kto jest kim w fabule, kto zdradził kogo, a komu obciął sekatorem lewą powiekę – ale nie oszukujmy się, zaledwie połowa kinomanów udaje się do kina po to, by uczestniczyć w zawikłanych intrygach bohaterów „Piły”. Cała reszta, idąc za głosem instynktu drapieżców, pragnie po prostu wyluzować się obserwując cierpienie osobników, którzy znaleźli się o nieodpowiednim czasie w nieodpowiedniej machinie tortur. Zapewne gdyby nie mój kolega (miłośnik horrorów pod każdą, nawet najbardziej surową postacią) darowałbym sobie tę audiowizualną lekcję anatomii, bo już po zobaczeniu czwartego odcinka serii odechciało mi się poświęcać czas na podobne „rozrywki”. Byłem pewny, że krytycy po raz kolejny mają rację i odgrzewanie starych schabowych po raz n-ty nie wyjdzie nikomu na zdrowie (a już z pewnością nie smakującym ową potrawę). Jednak, jak to się mówi, mylić się jest rzeczą ludzką, a że jestem człowiekiem, to i błędy nie są mi obce.
cd - http://cinemacabra.blog.onet.pl/154-Pila-VI,2,ID393453052,n