Gdyby cały film był taki jak jego pierwsza połowa, seans zakończyłbym wściekły, z rządzą krwi, mordu i antynazistowskiej (a może i nawet antyniemieckiej) krucjaty ;) Gdyby natomiast cały film był taki jak jego druga połowa, nie dotrwałbym do drugiej połowy :) Tak źle i tak niedobrze :)
Na początku mnóstwo się dzieje, przelewają się tony negatywnych emocji, mówiąc krótko nóż się w kieszeni otwiera. A później? Później spokój. Teatr jednego aktora. Motyw ucieczki, tułaczki, głodu. Genialny Brody, świetna scenografia, można odetchnąć, emocje opadają i w końcu dopada nas nuda. Za długo to trwało. Zdecydowanie. W pewnym momencie już tylko czekałem, aż to skończy. No i ta chwila nastała. Pojawił się dobry Niemiec, pojawił się instrument i w końcu pojawił się też muzyk, który dał popis swoich umiejętności. W sumie to chyba zagrał tak, jakby żegnał się ze światem żywych.
Dalej już mamy końcówkę. Gwałtowny przeskok, zmiana ról, powrót do dawnej formy, wdzięku, otoczenia i finałowy koncert zakończony no właśnie... te oklaski chyba jednak troszkę nie na miejscu ;) Choć niewątpliwie Polański ma prawo być z "Pianisty" dumny. 8/10