To chyba pierwszy film, gdzie naprawdę świadomie odczułam to jak muzyka potrafi stymulować odczucia widza. Chwilami mimo, że na ekranie nie działo się nic szczególnego, przez muzykę miałam ciarki na plecach. Film mnie zawiódł, ale ścieżka dźwiękowa to mistrzostwo. Charakterystyczna dla lat 70 i 80 (kojarzy mi się z Panem Kleksem) z szczyptą elektronicznych dźwięków daje naprawdę mocne wrażenie. Powiedziałabym nawet, że nieco psychodeliczna.