Gdy pierwszy raz oglądałam film byłam bardzo za Beatą. Współczułam jej. Gdy odświeżyłam film będąc kobietą w średnim wieku dotarło do mnie, że to historia o nieudolności dwójki ludzi, która żyła z dnia na dzień mając gdzieś przyszłość.
- kolezanka do Beaty „ a jak ty nie masz prawa jazdy to jak będziesz jeździć do centrum” Beata odpowiada - a jak skończą budynki to na pewno puszczą jakąś linie! Serio - a jak nie puszczą to będziesz zaiwaniać 2 h pociągiem czy może w ogóle do roboty nie pójdziesz?
Kim jest Beata - nie pracuje, nie skończyła studiów, nawet dzieci nie umiała ogarnąć - bo dzieciaki mające 5/6 lat nie chodzą do placówek i nawet jej nie szanują jako matki. Kobieta snuje się całymi dniami ( i to zanim pojawiają się kłopoty z mieszkaniem) śpiewa pioseneczki niczym dziewczynka i generalnie nie ogarnia życia. Nie ma nawet minuty przebłysku, pomysłu - poza próbą wyciągnięcia kasy od rodziny. Jej próby znalezienia pracy to jedna gadka o cv i jedna rozmowa w niepasujących jej godzinach. I tyle. Zero. Jej mąż jej w tym nie ustępuje ( oj miał dom, który miał) ale postawa Beaty nie jest do obrony. I depresja tutaj mi nie pasuje - ta kobieta na wiele przed upadkiem psychicznym była nieudolna i wymagająca pomocy innych ludzi. Depresja stała się tylko przypieczętowaniem jej bezradności i była formalnie jej na rękę.