Nie chcę żeby zabrzmiało feministycznie ale wygląda na to, że "Plan B" jest prorodzinną propagandą, udowadniającą że kobieta jest silna tylko wtedy kiedy wspiera się na mężczyźnie. Na przykład okazuje się że silna i niezależna jakby się wydawało babcia głównej bohaterki, w rzeczywistości cały czas znajdowała oparcie w wieloletnim (i to jeszcze jak!) narzeczonym Athurze. Wszystkie samotne matki pokazane są jako kompletne szajbuski: jedna karmi piersią 3-letnie dziecko (dokładnie taki sam gag zamieszczono w trailerze do filmu "Grown-ups"), inna jest nawiedzoną szamanką, a jeszcze inna urządza "porodową imprezę". Amerykanie nie potrafią robić porządnych komedii, wszędzie muszą poupychać morały i przesłania. Traktują widzów jak dzieci. Dałam 5/10 bo film ogląda się całkiem znośnie, a powyższe refleksje naszły mnie dopiero po wyjściu z kina. Zwolennikom mało wyrafinowanego kina i rubasznego humoru powinno się spodobać.