Spike Lee żongluje znanymi i wielokrotnie wykorzystywanymi elementami, ale potrafi ustawić je w innej konfiguracji i w efekcie osiąga nową jakość. Sporo rzeczy w czasie seansu zaskakuje, a potem zaskakuje jeszcze raz i w rezultacie nic już nie jest pewne. Tak naprawdę jest parę szczegółów, które mi umknęły, których - mimo że niby wszystko na końcu się wyjaśnia - nadal nie potrafię wpasować w odpowiednie miejsce. Pomogłoby może powtórne obejrzenie filmu, tym razem już ze znajomością konceptu, jakim posługują się przestępcy.
Byłabym tylko daleka od doszukiwania się w tym filmie szerszych kontekstów społeczno-kulturowych. Zgadza się, reżyser pokusił się o parę wtrętów nawiązujących do traktowania imigrantów, kwestii stereotypów narodowych, problemu rasizmu etc. Ale to nie jest drugie "Miasto gniewu" i wygłaszanie peanów na cześć Spike'a Lee, że taki z niego przenikliwy obserwator życia społecznego jest moim zdaniem sporą przesadą. Swoją drogą to jakaś mania ostatnio: reżyser robi typową komercję (dobrą, zgadza się, ale jednak komercję), ale żeby nie dać się zamknąć w worku z napisem "dla masowego odbiorcy", udaje, że jest jeszcze jakiś inny zamysł, wspomina tu i ówdzie o aktualnie ważkich sprawach. Robi to w sposób jasny i czytelny, żeby nikt przypadkiem nie przeoczył. I już sam fakt, że taki temat się w filmie pojawia wystarcza, by recenzenci chylili czoła przed niejednoznacznością i głębią obrazu. Jakby zrobienie dobrej sensacji albo niezłego thrillera, bez żadnych ideologicznych treści dodatkowych, było jakąś ujmą.