film jest czarno-biały i bardzo dobrze, że właśnie taki.
Obnaża Los Angeles z cukierkowatości, mitu amerykańskiego snu, który podobno tam łatwo spełnić, opowiada o tym, że wcale niełatwo.
Bohaterowie z krwi i kości zmagają się z presją zabawy w Sylwestra, ze swoim niepoukładanym życiem, strachem przed usamodzielnieniem się i stabilizacją.
Oparty na dialogu dwóch przeciwnych dusz, którzy znajdują wspólny język w swym zagubieniu.
Film smutny, wręcz depresyjny, nie nastraja pozytywnie, bo nawet śpiewana na końcu piosenka Scorpionsów "Wind of Change" nie oznacza wcale, że w życiu Wilsona coś się zmieni,czuje się , że raczej pozostanie gdzieś w zawieszeniu.
Warto.