Pilch - dobry pisarz, o ile przeczytamy jedną książkę. Każda następna to ksero jednego motywu, z autobiograficznym zacięciem ocierającą się o fetyszyzm i ciężko wręcz narcyzm. Mistrz intelektu, geniusz riposty, niedościgniony ideał dla kobiet, niepoprawny Casanova i Nietsche w jednym - przynajmniej w jego mniemaniu. Przewidywalny do bólu. Smarzowski - dobry reżyser, jeśli widziało się jego jeden film. Każdy następny to ksero. Pomijam dobór aktorów, którymi można się zrzygać z nudów niczym Więckiewicz, bo ileż można oglądać te same pyski w tych samych rolach. Pomijam także pesymizm wylewający się z każdego dzieła niczym kał z Więckiewicza. Pomijam także zatrzymanie się na etapie fascynacji takim samym sposobem montażu, kamerami przemysłowymi czy podkładem dżwiękowym jak w "Drogówce" - średnio zręczny VJ, miksując te dwa filmy na żywo sprawi, że nie poczujecie żadnej różnicy. Konkludując -dwaj smutni Panowie, z irytująca wręcz manierą w swoich twórczościach, przewidywalni, a co za tym nudni. Idealna para.