To film bardzo inny od tych, jakie do tej pory widziałem. Zanim uda się nam wtopić w tę historię zapewne minie chwila lub dwie. Sam film jest bardzo wolny, bardzo poetycki. Pamiętam, że, jak wchodził do kin, że bardzo zaciekawił mnie jego tytuł i plakat z niewyraźnym zdjęciem Juliette i jej filmowego syna. Co do filmu, to nie sadzę, że należy doszukiwać się w nim jakiś ukrytych sensów, głębokich myśli. Pokazuje on po prostu, że jeśli spojrzymy głębiej, to zobaczymy, że za każdą rzeczą, każdym przedmiotem kryje się jakaś historia. Film uczy nas chyba, że warto zwracać uwagę na szczegóły, na te na co dzień niedostrzegalne w ferworze innych zajęć rzeczy, może tam tkwi sens naszego życia? Oczywiście sama francuska atmosfera filmu powoduje, że rosnę w oczach. Może to się wdawać dziwne, ale zakochałem się wprost w mieszkaniu Suzanne, głównej bohaterki.
Juliette Binoche jest niesamowita w tym filmie, fenomenalna. Tworzy postać z krwi i kości, osobę, która gdzieś tam, daleko może żyć naprawdę. I naprawdę mieć takie, a może inne problemy.
Bardzo mi się podobał.