Glowny bohater to przecietniak, ktorego kusi dwulicowa kobieta i chec zysku. Klasyczny schemat czarnego filmu. Walter Neff to menda, ma co prawda wyrzuty sumienia w zwiazku z niecnymi planami morderstwa, jednak decyduje sie na nieodwracalny krok. Fred Macmurray zagral poprawnie, nie ma coprawda takiej charyzmy jak Tony Curtis w 'Slodkim zapachu sukcesu', ale jest poprawny. Jego przelozony, Barton Keyes, to starszy jegomosc, pracoholik, ktorego przesladuje niestrawnosc i intuicja. Drazy i drazy temat, prowadzi sledztwo niczym detektyw, ale nie potrafi zauwazyc jednego szczegolu, klucza do sprawy. Brawa dla Edwarda G Robinsona - ten facet nigdy mnie nie rozczarowal! Kazda jego rola jest inna, facet potrafi zagrac psychopate, twardego gline, nerwusa, czlowieka opanowanego, dostojnego profesora, czy wrazliwego introwertyka. Prawdziwy mistrz, w kazda swa role wprowadza zycie i cos od siebie.
Natomiast duze watpliwosci mam co do Barbary Stanwyck w roli famme fatale. Chociaz byla ona doskonala aktorka (co udowodnila w 'Przepraszam, pomylka' z 1948), tutaj wypadla slabo. Po pierwsze, nie jest wcale atrakcyjna ani kuszaca (mam na mysli jej nieciekawy wyglad, kiepska peruke i zero pokusy w mowie czy niewerbalnosci). Po drugie, ta postac nie ma w sobie tego diabla, psychopatki. Przez caly film Basia nie wie, co chce soba pokazac. Po trzecie, watek Phyllis i Waltera jest nieprzekonujacy-spotkali sie dwa razy, za trzecim razem przyszla 'oddac mu kapelusz' (choc go nie miala) i nagle wielka milosc... Rezyser mogl nam chociaz dac do zrozumienia, ze sie spotykali dluzej. Ogolnie, w roli Phyllis chetniej bym widzial Ave Gardner czy Virginie Mayo.
Jesli chodzi o fabule, jest bardzo ciekawa, innowacyjna jak na te czasy, trzymajaca pod napieciem- w koncu nad scenariuszem siedzialo dwoch mistrzow, Wilder i Chandler!
Calosci widowiska dopelnia doskonala muzyka Miklósa Rózsy, zwlaszcza partie skrzypcowe pojawiajace sie w momentach napiecia. Orkiestra i kompozytor powinni dostac Oscara za to. Taka muzyke najchetniej slysze w filmach noir, szkoda ze w latach 50-tych zaczela ustepowac tandetnemu jazzowi, ktory ani napiecie nie buduje, a wrecz drazni ucho.
Ogolnie 'Podwojne ubezpieczenie' to klasyk czarnego kina, film trzymajacy pod napieciem i majacy niesamowity klimat. Szczerze polecam.