A może nie o wojnę, która mimo wszystko jest tu tłem (choć mającym moc sprawczą i pobudzającym jednak kolejne incydenty), ale o tożsamość idzie: podróż w przeszłość śladami matki i próba oswojenia prawdy o sobie przez jej właśnie optykę. Bo to przecież jest w pewnym sensie film drogi: każdy krok rozrywa iluzoryczną prawdę o sobie, nanosi nowe tony, rozjaśnia nowe ścieżki, rozdrażnia i pobudza. I neutralizuje w pewnym sensie. Ale jak to w życiu. Ważne, żeby potrafić tę wiedzę oswoić i przyswoić. I nazwać swoją. Stąd i Pogorzelisko metaforycznego nabiera pobrzmienia: żeby mogło wzrosnąć nowe, trzeba spalić do gruntu stare. Nieważne, że boli jak cholera.