Szkodliwy trend panuje w amerykańskim kinie rozrywkowym. Albo robi się remake / reboot / prequel albo sequel, który żeruje na oryginale.
Trzecia odsłona serii "Pogromcy duchów" początkowo udaje oryginalną kontynuację, która jednak zdecydowanie zerka w stronę oryginału. Od sceny w Walmart (mocny product placement) mamy już tylko i wyłącznie spoglądanie na oryginał. Nowe postaci w serii zostają złożone w ofierze na ołtarzu nostalgii i są jedynie pionkami na planszy, którymi scenarzysci przesuwają naprzód. Dotąd różne osobowości zlewają się w jedną. Bohaterowie dotąd o różnych charakterach nagle wszystko wiedzą i podają ten strumien informacji by fabuła szła naprzód. W filmie, który opanowała słodko-gorzka nostalgia brakuje miejsca aby stworzyć osobną przestrzeń dla nowej generacji. Wciąż patrzymy wstecz, wspominamy to co było, zadajemy pytania o to co się stało i dlaczego. W tym filmie nie ma jutra, ba! Ta seria nie ma jutra patrząc na zakończenie. Jest tylko rozrachunek z przeszłością, leczenie starych ran za pomocą nostalgii.