i niestety film nie wytrzymuje proby czasu - strasznie sie to oglada. nuuuuda, drewniane aktorstwo, zwalszcza lilian gish (nota bene dostala swa jedyna w karierze nominacje do Oscara za ta role!). widac,ze probowali zrobic nastepna wersje przeminelo z wiatrem. a ta postac kreowana przez jennifer jones (tez drewno i tez nominacja do Oscara) - "nienawidze go, kocham go, nienawidze go, kocham go, nienawidze ...." i tak przez bite dwie godziny - porzygac sie mozna. irytujace do bolu. dwie godziny szkoly cierpliwosci. tylko dla odwaznych albo koneserow kina zrobionego na stara hollywoodzka modlę.
Oooo, tu sie kompletnie nie zgadzam. IMO to bardzo udane przeniesienie hollywoodzkiego romansu w świat dzikiego zachodu. Bardzo dobra postać Jones - ambiwaletna, żywiąca do Pecka zarówno miłość, jak i nienawiść (dość rzadka sytuacja w hollywoodzkim romansie, nie?). Obie nominacje do Oskara jak dla mnie zasłużone, a i dla Barrymore'a mogłaby być. Przyznam że na początku trochę mnie nużył, ale mniej więcej od wygnania Jessego - palce lizać.
A ja muszę przyznać Qmid'owi sporo racji. Aktorstwo rzeczywiście archaiczne (i to już w momencie produkcji), zwłaszcza jeśli chodzi o postacie żeńskie (nadekspresja żywcem wyjęta z kina niemego - tak już nawet wtedy się nie grało. :-P przykład - filmy Forda z tego okresu: "Masakra Fortu Apache", czy 7 lat wcześniejszy! "Dyliżans"). Pearl oczywiście ambiwalentna - taka miała być, ale za to jak kiepsko zagrana :-P Także postać Cottena (Jesse) zupełnie bezpłciowa. Najlepiej na tym tle wyglądają ekranowe łotry: Peck w roli czarującego drania (szacunek za popisy kaskaderskie!) i Barrymore jako zgorzkniały i nieelastyczny senator-rasista (scena wyznania żonie uczucia po latach, najbardziej wzruszająca w całym filmie). Marshall w roli Chaveza to jakaś porażka (recytacja poezji przed egzekucją - czasy romantyzmu już dawno minęły, nawet biorąc pod uwagę epokę Dzikiego Zachodu :-P). Nie da się również uniknąć porównań do "Przeminęło z wiatrem": podobne relacje łączyły postacie Scarlett O'Hary i Rhetta Butlera. Niestety na niekorzyść "Pojedynku..." Rzeczywiście film rozkręca się bardzo powoli (i do końca nie ma jakiegoś szybkiego tempa), choć końcowa "fatalna" strzelanina zrobiona dość sprawnie. Fabuła o dziwo też dość spójna jak na 7-miu reżyserów!, choć scenariusz bez niespodzianek (wygładzony do obrzydzenia przez ciągłe przeróbki - imdb podaje aż 4 osoby "maczające w nim palce"). Nie ma to jak odpowiedzialność zbiorowa. :-P