Oglądałem kiedyś film dokumentalny o nauczycielu ze wschodniej Polski. Jak Józek Kalina zauważył dziwne kamienie w obudowach studni, progach czy utwardzeniach podwórzy. Nakłonił ich posiadaczy do oddania szczątków macew i zbudował lapidarium. Potem nauczył się odczytywać z nich nazwiska.
Gdy sprawa stała się głośna, zaproszono go do USA na spotkania w żydowskich gimnazjach (secondary school). W filmie pokazano reakcję młodzieży po prelekcji.
Wypowiedź pierwsza: "On ma coś na sumieniu, że się tym zajmuje. Na pewno jego rodzina wzbogaciła się na Holocauście."
Wypowiedź druga: "Nigdy nie pojadę do Polski, bo nie będę się tam czuła bezpieczna, skoro zgodzili się na zagładę Żydów."
Brak wiedzy historycznej (i geograficznej też) w USA nie jest niczym niezwykłym. Trafiłem na portal n/t Holocaustu z pytaniami i odpowiedziami.
Pytanie: "Czy zawsze pomoc udzielaną przez Polaków Żydom Niemcy karali śmiercią?"
Odpowiedź: "Nie zawsze." Koniec, kropka... Dla pytającego oznacza to, że ryzyko pewnie nie było takie duże.
Może i tak, ale nie w Polsce. We Francji, Belgii, Holandii, Włoszech nie odnotowano skazania na śmierć za przechowywanie Żydów. Najczęściej konfiskowano majątek, karano więzieniem, a czasem wysyłano do obozu koncentracyjnego (co też jest straszne). W Polsce zależnie od opracowania historycznego liczba ofiar znanych z nazwiska sięga 5.000. Szacowanych anonimowych nawet kilkadziesiąt tysięcy. Przypomnę odpowiedź - "Nie zawsze."