Początek jest, oczywiście, znakomity -do chwili, kiedy akcja przenosi się "4 lata później" wszystko jest dopracowane, znakomicie zagrane -i ta muzyka! Cudo! Później jednak film traci ducha. Błąkanie się McAvoya po plaży pełnej żołnierzy było NUDNE, a historia miłości staje się coraz bardziej mdła (listy: "Historia ma ciąg dalszy!" i nic poza tym). Na szczęście, kiedy znowu pojawia się Briony -całość znowu staje się żywsza, bardziej fascynująca. I w sumie -trudno mieć większe zastrzeżenia, bo klasyfikowanie tego filmu, jako melodramatu -to zwyczajny idiotyzm. To film o tym, że granica między fikcją a rzeczywistością jest bardzo wąska. O tworzeniu rzeczywistości poprzez tekst. O pisarstwie etc. I jako taki film (a więc historia Briony właśnie) zasługuje na 10. Mimo to trochę szkoda, że reżyserowi zabrakło pomysłu na herosa i heroinę wątku miłosnego. Nie czytałem książki, ale mógł od niej lekko odejść, jeśli był to w niej wątek tak mało "filmowy". W ogólnym rozrachunku: 7/10.