Nie miałam do filmu żadnych oczekiwań. Ale okazał się niezły, mi osobiście bardzo się podobał. Dobre aktorstwo i zaskakujące zakończenie, przynajmniej dla mnie. Do samego końca nie miałam pojęcia, jaki będzie finał. Więc są tylko dwie możliwości : albo film jest świetny, albo ja jestem zbyt głupia :)
Nie lubię filmów o angielskiej arystokracji. Jak więc zareagować, kiedy widzę, że w takim filmie gra człowiek uważany przeze mnie za geniusza, James McAvoy? Wkładam płytę do odtwarzacza i oglądam. Nadal nie lubię angielskiej arystokracji i ku mojej uciesze postać McAvoy'a się do niej nie zalicza. Brnę przez kolejne sceny, czekając na ujęcia ukazujące mojego mistrza. I nagle, dokładnie w 50 minucie, 39 sekundzie filmu, otrzymuję nagrodę za kredyt zaufania, jakim obdarzyłem ten niezwykły obraz. Wstrząsająca scena spotkania żołnierza i pielęgniarki, to dobrze oszlifowany diament. Potem napięcie emocjonalne już tylko narasta. Wcześniej nie wiedziałem, ze to jest możliwe w filmach o miłości. Ale na planie "Pokuty" spotkało się całkiem sprawne trio: Keira Knightley, wspomniany James McAvoy oraz moja wielka nadzieja, piękna Romola Garai, która dała mi to, czego bez skutku oczekiwałem niegdyś od Cameron Diaz (do której Ramola jest podobna). Ponadto film jest świetnym przykładem sprawnego operowania językiem filmu. Mamy tu prawidłowo użytą retrospekcję (ktoórej punktem odniesienia jest - co rzadkie, końcowa sekwencja filmu), dobry montaż, wyśmienite ujęcia (np. moment przekazania listu małej Brion'ie lub obraz Cecylii siedzącej nad brzegiem morza nieopodal domku na plaży), oraz imponującą sekwencję na oblężonej przez żołnierzy plaży sfilmowaną w jednym ujęciu. Przyjemnie ogląda się takie kino. Brawo! Brawo! Brawo!