Najpierw przeczytałam, później obejrzałam.
Książkę oceniam na 11/10 - jest fantastycznie napisana i choć nie przelewa się od dialogów z wartką akcją i głównie opisuje myśli i wewnątrzną walkę bohaterów, jest napisana w taki sposób, że się ją połyka.
Film widziałam, kiedy byłam w Stanach i oceniam go na 9/10 - Ronan i Garai w rolach Briony to majstersztyk, McAvoy stworzył "od nowa" postać Robbiego i to mu się liczy na plus gdyż zrobił to znakomicie, natomiast Knightley... no cóż - to jest to jedno oczko mniej. Cecilia w książce jest ciepłą dziewczyną, która dopiero pod wpływem późniejszych wydarzeń odcina się od rodziny i staje się chłodniejsza. Knightley natomiast od początku grała Cecilię jako zindywidualizowaną i zimną dziewczynę, również bardzo wyzywającą. Nawet fragment książki ze zmianą sukienek na kolację zamieniona w filmie na scenę, kiedy Ceclia nakłada szminkę, następnie, niezadowolona, zmywa ją, jest taka... "wymanekinowana".
Aha, i dla tych, którzy mówią na film "romansidło" (tudzież "bardziew") serdecznie proszę dalsze NIEwypowiadanie się na temat tego filmu. Od razu wiadomo, że wypowiedź będzie żałosna i że tacy ludzie nie wiedzą, co to dobry film. Najpewniej zatrzymali się na etapie "Dirty Dancing" (tak, TO jest romans, proponuję poczytać więcej o gatunkach filmów i może zaczerpnąć trochę wiedzy z tych studiów, żeby na przyszlość nie pier*olić głupot). Dziękuję za uwagę.