piękna rzecz o uczuciu, które istnieć musi wyłącznie w zawieszeniu, bez szansy na spełnienie.. zaraz, zaraz, skąd my to znamy? z rohmera, z linklatera, z kar wai wonga, z ivory'ego, z eastwooda (same zwisaki). taka rzecz, w której siła uczucia ujawnia się najpełniej w sytuacji (pozornej) rezygnacji z niego, oraz dalszym życiu - w ciągłym niedopowiedzeniu, w rozmigotlonej krainie wyidealizowanego.. bo wartość i piękno tego migotu oparte są właśnie na niedomówieniu. oto zamknięci/zaklęci razem z bohaterami w niewyraźnej przestrzeni niedokończonych gestów, spojrzeń i zamiarów, ledwo tylko lekko skrzydełkiem motylim tkniętych sugestii, pozwalamy się omotać i odrealnić wraz z nimi. w tym widzę zarówno piękno, jak i niebezpieczeństwo tego obrazu, bowiem upatruje on wartości w tym odrealnianiu. moim zdaniem ten wybuch uczucia dwójki azjatczyków należy czytać na opak, wbrew intencjom twórców - nie jako wieczyste rozpoznanie siebie samego w drugim i odwrotnie ponad kołem narodzin życia i śmierci, a - jako wyraz jałowego marzycielstwa dwóch cherlawych umysłów odciętych od tak zwanej rzeczywistości, nieświadomie pogrążających się w iluzji.
jako przykład ludzkiej anomalii defakto bardziej niźli klasycznego metafizycznego love story ponad ograniczeniami czasu i przestrzeni.
jako przykład dobrze zakostiumowanego występku paradującego w fatałaszkach cnoty.
bo ja nie mam nic przeciwko gimnastyce zdrowego umysłu na króciutką chwilkę statystującego w filmie pod wszystko mówiącym kryptonimem CO BY BYŁO, GDYBY, ale rozciągać to na lata, na życie, na życia, wreszcie - na wieczność?
chora niedorzeczność.
osobiście nie widzę większego sensu w podtrzymywaniu w sobie podobnego fantazmatu.
chyba że chodzi o taki: aby poczuć się jeszcze gorzej.
wake up, shake yourself und welcome in reality.
just say no to past lives bullshit karmic romanticism.
Czy to ma być recenzja czy ocena poglądów autorów filmu i postaw jego bohaterów bo wydaje mi się, że raczej to drugie.Oczywiscie masz prawo mieć opinię, ale nie narzucaj jej innym. Zakończyłeś tą niby recenzje w sposób nieakceptowalny. Don't tell others what to do and what to believe in. I hate that.
łooł, przyjacielu, hold your horses, bowiem za bardzo się rozpędziłeś.. jedno jest pewne: recenzji nigdy nie napisałem i nigdy nie napiszę. nie ma co śniadaniowego chleba z biedronki odbierać polskiej krytyce filmowej. zostawmy to do czego się nie nadajemy tym którzy do tego nadają się lepiej.
(po napisaniu powyższego zdania zadrżałem z obawy o zarzuty jakie pod moim adresem wystosunkujesz).
oczywiście nie nakłaniam cię do wiary bądź niewiary w cokolwiek. piszę w przekonaniu, iż moje złachmaniałe nirwanicznymi przeżyciami ja z przyszłych mych wcieleń jakoś do pomieszczonego powyżej tekstu dotrze, przeczyta i rozpozna w sobie - czyli defakto są to listy przypominajki w formie połajanki do samego siebie.
takie tanie monologowanie pod wznioślejsze etapy ewolucji ogólnie.
wprawdzie warstwa ideowa tego pięknego skądinąd w subtelności swojej dziełka mnie nie przekonuje - czemu wyraz dałem - ale zauważ proszę, iż slogan ów jest nawiązaniem do innego popularnego, acz niechlubnego sloganu z lat osiemdziesiątych: przekręca go, wykoślawia i z deczka parodiuje, co też pozwala potraktować całość z lekkim przymrużeniem (trzeciego) oczka w sumie.
myślałem, iż jest to czytelne? ale myśli me małpie problemią mię się w głowie ostatnio tak, że nic już nie wiem
czy ten
niedziela jest dzisiaj czy czwartek?