Ktoś kiedyś powiedzial,że "zdolność do zadawania bólu to najwieksza siła milości".Iz tym wlasnie problemem usiluje sie zmierzyć bohater nowego film Davida O. Russella pt. Poradnik pozytywnego myślenia,niejaki Jack Politano(Bradley Cooper).Jack jest wrażliwym facetem,beznadziejnie zakochanym w swojej żonie,co nie byloby dla niego nazbyt kłopotliwe,jesli wspomniana żona dochowywałaby wiernosci małżeńskiej.Otóż jak to w życiu bywa, sytuacja jest zgoła odwrotna.Nikky zostaje przyłapana na gorącym uczynku w niedwuznacznej sytuacji z pewnym nauczycielem historii.Jack wpada w szał,bije delikwenta do nieprzytomnosci, po czym ląduje na 8 miesiecy w zakładzie psychiatrycznym.Po doznanej traumie popada w obłed,miewa zaburzenia dwubiegunowe,niemniej jednak odzyskuje wolność i pod opieką rodziców probuje się poskładac do kupy.Trzeba przyznać,ze w poczatkowej fazie filmu skutek jest tego mierny.Jack jest nadpobudliwy,gwaltowny,drażliwy,przysparzjąc tym samym wielu klopotów swoim bliskim.Ale że życie potrafi płatać zarowno beznadziejne ,jak i (niestety dużo rzadziej) pozytywne figle,nasz nieszcześnik poznaje podobną do siebie,rozwniez rozbitą i niestabilną emocjonalnie dziewczyne imieniem Tiffany,mieszkajaca w jego okolicy.
Wszystko pięknie ładnie,gdyby od poczatku do końca była to komedia romantyczna.Tak jednak nie jest.O Russell robi nadzieje na pelnokrwisty dramat psychologiczny, umiejętnie dystansowany sympatycznymi żarcikami, co zazwyczaj przynosi zamierzony efekt i jeszcze bardzije pozwala poczuć bohaterów.Ileż to razy bylismy świadkami takich zabiegów artystycznych (Powrót do Garden State na ten przykład),popartych dobrym scenariuszem i zgrabną realizacją.Tutaj jednakże rezyser sie gubi jak sądze.Wszystko jest stosunkowo ciekawie ukazane,pokusiłbym sie nawet o stwierdzenie-wiarygodnie,dopóki calość nie dryfuje ewidentnie w strone zwyklej prostej komedii romantycznej z cukierkowym happy endem.Nie wiem czy to pojście na łatwizne,czy tez taki właśnie cel przyświecal twórcom.Film siada totalnie mniej więcej w połowie ,stajac sie mdłą "lekkostrawną" papką niewiele sie wyróżniającą na tle podobnych filmów.A nadzieje były duże.Po świetnym Fighterze,oczekiwałem na kolejny obraz ,gdzie bohater uwikłany w meandry swojego skołowanego umyslu z pomocą rodziny i pasji osobistej ,powoli ksztaltuje sie i skutecznie walczy ze swoimi demonami.W tym przypadku brakło chyba inwencji twórczej ,bądz zadecydowały aspekty marketingowe i zredukowaly cały projekt do poziomu kina familijnego.Szkoda ,naprawde szkoda zmarnowanego potencjału.
Nawet tak doskonali aktorzy jak De Niro i doprawdy fantastyczny Cooper..nie wspominajac o Jannifer Lawrence nie byli w stanie uratowac "tonacego Titanika".A co tam robił Chris Tucker to ja juz naprawde nie wiem.Jego postać drugoplanowa była jakas toporna i wpleciona w obsadę na silę.To juz nie ten Tucker.To Tucker z obciętymi pazurami.Wspomniany wyżej Robert jak zawsze wprowadzilł swój genialny pierwiastek humoru i polotu,zatem dostajemy szczypte kawioru do tego hollywodzkiego hamburgera.
To taka bajeczka dla strapionych,wrażliwych serc,zeby sie wydawać mogło..jak to warto się starać lub wierzyć w lut szcześcia i calo wyjść z najgorszej nawet opresji.Szczypty dziekciu dodaje fakt,iż jest to film skierowany głównie do amerykanskiej publiczności.Bohaterowie to przedstawiciele sztampowej klasy średniej,lokalni patrioci lubujacy sie w amerykańskim footbolu i namietnie o nim roprawiajacy przy każdej nadażającej się okazji.Przeciętny polski widz niewiele z tego wyniesie,może poza jeszcze większym zobojętnieniem na losy państwa Solitano.Bo co my o tym wiemy ..w polskich realiach zapewne byliby zagorzalymi fanami Małysza.
Plusem jest powiem to bez żadnych kompleksów scieżka dzwiękowa.Przyjemne granie soft rockowe ilustrujące niektóre sekwencje choć na chwilę dają nam odetchnąc i pozwolić zapomnieć,ze ogladamy kolejne schematyczne patrzydło.