Ten film nie ma się co równać z oryginałem. To, co było siłą pierwowzoru, tego nie ma w remake'u. Ową siłą było, przy jednoczesnym zachowaniu klimatu, potraktowanie tematu z lekkim przymrużeniem oka. Oryginał w prześmiewczy (acz nie do przesady sposób) pokazywał to, co wiemy o wampirach i sposobie walki z nimi. Świetne w roli wampira Jerrego spisywał się Chris Sarandon, a Petera Vincenta z niezwykłym wyczuciem i fantazją zagrał Roddy MacDowall.
Twórcy remake'u podeszli do wszystkiego zbyt serio. Są przy tym niekonsekwentni i popełniają błedy logiczne. Weźmy chodź taki przykład: wampir nie może zostać zaproszony do domu, ale zabiera się za rurę, która jest jego częścią.
Dalej: w rolę sceptycznej mamuśki wcieliła się pochodząca z Australii nietypowej urody Toni Colette, Jerry'ego zagrał (pożal się Boże) Colin Farrell (wygląda tu jak jakiś gangster, a jego finałowa charakteryzacja nie co najmniej nie zachwyca), najgorzej zas wypadł David "Doktor >>dzieciak<<Who" Tennant. Do roli Petera Vincenta jest zupełnie niedopasowany. Sceny z jego udziałem wyglądają najgorzej, a czasem szczególnie komicznie. Najbardziej zaś rozczarowuje zakończenie.
Po prostu nie warto wydawać na niego swoich pieniędzy. Chyba, że dopiero zaczyna się swoją przygodę z horrorem.