W 1974 kina pokazywały Część Pierwszą i Część Drugą na zupełnie osobnych seansach. Co więcej, oficjalna premiera "jedynki" była o ponad miesiąc wcześniejsza od premiery "dwójki" (cz. I - 2. września 1974, cz. II - 10. października 1974). Nie potrafię wykluczyć, że w ramach jakichś seansów specjalnych organizowano tu i ówdzie łączne pokazy obu części, ale to raczej wyjątkowo. Nie tak wielu wytrzymałoby tyle czasu na jednym seansie.
Ale uwaga: na potrzeby eksportowe już wtedy powstała pierwsza wersja skrócona, okołotrzygodzinna. Nigdy jej nie widziałem. Być może obecny "Redivivus" jest jakimś rodzajem powrotu do owej wersji? To wersja skrócona była pokazywana szanownym członkom Akademii Hollywoodzkiej, by ich przekonać do oddania głosu za "Potopem". No ale jednak Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego przeszedł koło nosa. Taką właśnie wersję oglądał za granicą dziennikarz Wolnej Europy, którego zdarzyło mi się wtedy słyszeć przez radio. Jego bardzo zabolało, że w filmie zabrakło miejsca na scenę lwowskich ślubów Jana Kazimierza; wyrażał nadzieję, iż wersja pełna, ponapięciogodzinna, obowiązkowo tę scenę zawiera. N a i w n i a k , prawda?
-------------------------------------------------------------------------------- ------------------------------------------
Ostatnio kino anglosaskie przyzwyczaja nas do czegoś akurat odwrotnego. Oto Peter Jackson, zachęcony sukcesem "Władcy Pierścienia" (3x>3h!), z cieniutkiego "Hobbita" robi trzyczęściową epopeję. Oto realizatorzy cyklu o przygodach Harry'ego Pottera rozbijają finałowe "Insygnia Śmierci" na dwa osobne filmy. Oto ekranizatorzy (znacznie słabszej literacko) trylogii o wampirach - zamiast trylogii dają widzom tetralogię.
Ciekawe, czy hipotetyczna - realizowana tym razem chronologicznie - kinowa ekranizacja "Ogniem i mieczem" w formie trzech filmów ponadtrzygodzinnych, "Potopu" w formie czterech filmów o podobnym metrażu i "Pana Wołodyjowskiego" w postaci dwóch długich filmów - sprawdziłaby się? Na pewno mogłaby nie pomijać aż tylu wątków i epizodów?
No tak, tylko, że to musiałby być film za amerykańskie pieniądze, z anglojęzycznymi aktorami, mówiony w wersji pierwotnej po angielsku. Inaczej nigdy na siebie nie zarobiłby. Pytanie z gatunku zasadniczych: czy my uznalibyśmy takie 'With Fire and Sword' (Part One, Part Two etc), 'The Deluge' oraz 'Fire in the Steppe' (alternatywne tytuły angielskie to 'Sir Michael', 'Colonel Wolodyjowski') - za swoje?