Dosyć niezwykły film, nawet jak na braci Coen i cholernie poważny, mimo iż przypięto mu metkę czarnej komedii. Nie jest to czarna komedia do jakiej przyzwyczaiłem się w wykonaniu braciszków. Nie wiele jest tu okazji do pośmiania się. Główny bohater filmu Larry Gopnik to porządny obywatel amerykański, z mocno usytuowanym kręgosłupem moralnym, postępujący według kodeksu uczciwy człowiek, praktykujący religijnie Żyd. Nagle ten poważny człowiek staje na życiowym rozdrożu i wszytko zaczyna mu się sypać: sprawy małżeńskie, zawodowe, finansowe, problemy z dziećmi, dosłownie wszystko obraca się przeciwko niemu, a rabini do których chodzi po życiową radę nie mają mu nic do powiedzenia poza pustymi przypowieściami. Widz mu na prawdę współczuje. Przynajmniej ja współczułem. Elementy komediowe pojawiają się tu w najmniej oczekiwanych momentach, jak to u Coenów, ale gdy się już pojawiają potrafią po prostu zdemolować. Smutny los głównego bohatera oraz zimna i bezduszna ironia braci tworzą razem całkowicie pesymistyczny i beznadziejny obraz targanego przez tornado ludzkiego losu, które w filmie pojawia się nawet dosłownie. Larry Gopnik musi zmagać się nie tylko z własną religijnością i brakiem odpowiedzi na nurtujące go pytania, ale także z pokusą ulżenia sobie i wkroczenia na tę "złą" ścieżkę, niezgodną z dotychczasowymi przekonaniami i wychowaniem. Larry nie pozostaje zupełnie bez winy, jest za mało asertywny, jak każdy człowiek przygnieciony nagłym życiowym ciężarem. Aktorstwo Michaela Stuhlbarga w roli Larry'ego robi wrażenie. Nadał swojej postaci tragicznego wymiaru, bardzo odczuwalnego. Treść zawarta w "A Serious Man" jest zdecydowanie bardziej ciekawa niż sama historia. Scenariusz nie obfituje co prawda w niepotrzebne kwestie, wszystko niby ma swój sens i jest na swoim miejscu, ale niektóre sceny są po prostu nudne. Z drugiej strony niektóre wręcz zaskakują, zdumiewają i demolują swym dowcipem wciśniętym w momencie, którym widz powinien raczej się posmucić i porozmyślać, zamiast parskać śmiechem. Tak jak nie wiadomo czy się śmiać czy płakać nad losem Larry'ego i nad całą ludzką egzystencją.
Dobre, ambitne kino. 7/10
Ja bohaterowi nie współczułem, raczej irytował mnie jego marazm. Żona go zdradza? Trudno. Jej kochaś się sprowadza do domu a jemu każą spadać do hotelu? Nie ma sprawy. Brat sprawia same kłopoty? Zdarza się. I tak w kółko do porzygania. Ten bohater nie przejawia żadnych emocji, żadnej psychologicznej głębi. Daje sobą poniewierać każdemu kto ma ochotę i wszystko przyjmuje z pokorą. Może jestem uprzedzony do Cohenów ale film mnie zawiódł i znudził. Chyba najmniej zasłużona nominacja do Oscara w tym roku.
4/10
"z mocno usytuowanym kręgosłupem moralnym"
Jak to napisał Murakami... "Ponieważ nie miała własnego systemu wartości, musiała pożyczać miary i punkty widzenia innych, by wiedzieć, na czym się opiera"* - podobnie jest z bohaterem "SM", więc nie pie*dol Pablos...
Swoją drogą, ja tam śmiałem się dosyć często - i humor "Poważnego..." jest bardzo Coenowy. Wbity nóż - śmiech. Itd...
*Kroniki ptaka nakręcacza.
Przecież Larry został w ten sposób wychowany, więc został mu ów kręgosłup moralny głęboko zaszczepiony w procesie socjalizacji, więc Twój cytat ma się jak piernik do wiatraka ; "Ponieważ nie miała własnego systemu wartości (...)", można Larry'emu zarzucić bardzo wiele (np. to że nie potrafił wyciągać wniosków, że był ubezwłasnowolniony), ale nie to, że nie miał swojego systemu wartości, czy kodeksu moralnego, którym się kierował.
Garet i jego super-ego, właśnie za ten snobizm Cię nie lubię, a te pamiętne komentarze na forum "Fish Tank" to potwierdzają... film o tańcu... boki zrywać.
Co ma moje ego do tego, że nie jesteś świadom potwierdzenia swoim komentarzem moich słów?
Ciężko jest mi to nazwać nawet czarną komedią. Wg mnie główny bohater jest postacią niezwykle konfliktową- z jednej strony stara się coś zrobić ale również w wielu dziedzinach jest niesamowicie pasywny, chociażby jeśli chodzi o kwestię noclegu w motelu. Nie jest tak, że nie przejmuje się niczym i nie robi mu kiedy dowiaduje się, że żona go zdradza oraz kiedy dochodzą do tego między innymi problemy z bratem. Lawrence wydaje się strasznie słaby, ale w pewien sposób się stara.
Co do samego filmu, wydaje mi się on dziwny. Jakoś ciężko mi jest w nim oprócz dość dziwnego wprowadzenia, momentu zawiązania się akcji, rozwoju i kulminacji. Jest to raczej prosta linia. Zakończenie też jest dziwne....otwarte? Chyba, że tornado jest symbolem wszystkich problemów połączonych razem :)
Mnie ten film się bardzo podobał,choć nie potrafię zrozumieć związku między początkową sceną-dialog małżeństwa żydowskiego z rabinem,skłaniający do refleksji,choć obfitujący też w ciekawe,śmieszne sytuacje i teksty(np. sny Larrego).Ten film to taka odskocznia od tępych,głupich komedii romantycznych jakich jest teraz dużo w kinie,jak dla mnie 8/10.