W porównaniu z ostatnim filmem braci Coen – „Prawdziwym męstwem” z 2010 roku - o rok wcześniejszy „Poważny człowiek” jest niewątpliwie mniej hollywoodzki, znacznie skromniejszy, za to dużo bardziej charakterystyczny dla stylu słynnych braci. Mamy tu do czynienia z wyraźnie swobodniejszym traktowaniem fabuły: jej prawdopodobieństwa, ciągłości i zawartych w niej znaczeń. Efektem jest bardzo przeze mnie lubiany artystyczny nieład (określenie pożyczone), zdecydowanie odróżniający dzieła kina autorskiego od filmowych hitów, do których scenariusze wydają się zawierać didaskalia dla publiczności, w rodzaju: tu się wzruszamy, tu śmiejemy, a w tym momencie z napięciem czekamy „co będzie”: Czy on zadzwoni? Kto przeżył? Czy ona jest w ciąży?
Tego rodzaju prostych dylematów i emocji nie znajdziemy w „Poważnym człowieku”. Historia Larry’ego Gopnika, współczesnego Hioba, należy do tych narracji, gdzie treść i forma funkcjonują na równych prawach, a widz traktowany jest jak najbardziej serio, jako równorzędny partner . W efekcie ani emocje, ani filmowe przesłanie nie są prezentowane w sposób nachalnie jednoznaczny. „Popatrz i zrób z tym, co chcesz” wydają się sugerować reżyser i producent. Skorzystajmy z tej sugestii.
Larry Gopnik to postać w ogólnym zarysie dobrze znana widzom, ale nie z filmów braci Coen, tylko Woody Allena. Życiowy nieudacznik, któremu brak pewności siebie, zatroskany o zdrowie fizyczne i duchowe, borykający się z przeciwnościami losu. W tym przypadku nie jest to jednak zupełny loser - pomimo że niemal bez walki ustępuje przed przeciwnościami losu. Te przyginają do ziemi, ale nie łamią. Bezwolny wobec żony, bezsilny wobec dzieci, Gopnik jest jednak zaskakująco stanowczy i zasadniczy jako nauczyciel matematyki. Zupełnie przy tym nie zraża go fakt, że na sali wykładowej jest jedyną osobą zainteresowana przedmiotem. W rezultacie jego pełne pasji matematyczne prezentacje np. zasady nieoznaczoności Heisenberga to prawdziwe perły rzucane przed nie nadążających studentów. W takich chwilach – kto tak naprawdę jest nieudacznikiem?
Kpiny z żydowskiej tradycji to jednak najwyraźniej zaakcentowany wątek filmu. Rabini jak z portretów serwują mądrości na poziomie telewizyjnych wróżek, a wystawna, żydowska obrzędowość jest po prostu martwa z punktu widzenia młodych wyznawców. Doskonale jest to pokazane w scenie, w której upalony trawką syn głównego bohatera przystępuje do podniosłych uroczystości bar micwy. Jednak kpiny kpinami, ale tego rodzaju sceny są zainscenizowane w sposób niezwykle staranny i efektowny. Barokowe gabinety rabinów czy odświętna synagoga są pokazane z niezwykłą troską o szczegół i nastrój. Pod tym względem bracia Coen są w rezultacie znacznie mniej obrazoburczy niż wspomniany Woody Allen, który z konserwatywną żydowską tradycją rozprawiał się za pomocą zdecydowanie prostszych środków.
Ilustrowane obrazem dygresje bohaterów to kolejny wątek wspólny dla braci Coen (czy chcą tego, czy nie) oraz twórcy „Manhattanu”. Najbardziej oryginalna jest ta o dentyście, odkrywającym na zębach nieżydowskiego klienta hebrajskie litery. Te, zidentyfikowane jako przekaz od Boga, poddane zostają gruntownej analizie, w rezultacie prowadząc stomatologa do sklepu spożywczego - gdzie jednak nie oczekuje go żadne objawienie. „Dlaczego Bóg nie miałby sobie z nas żartować?” wydają się pytać – wbrew pozorom całkiem sensownie - bracia Coen.
Kilka drugoplanowych postaci z tego filmu zdecydowanie zapada w pamięć. Np. opalająca się nago pani Samsky to klasyczna, nigdy nie uśmiechająca się femme fatale, wobec której poczciwy główny bohater jest po prostu bezbronny. Doskonałym pomysłem było również ukazanie przerośniętego łobuza, osobistego wroga syna głównego bohatera, wyłącznie od tyłu. Kilkakrotnie goni on żwawego Danny’ego Gopnika, ba, śmiało patrzy na nadciągające tornado, jednak jego twarz pozostaje zagadką. Kim jest ten złowrogi, otyły młodzieniec? Nie dowiadujemy się tego do końca filmu, na tej samej zasadzie, na której tajemnicą pozostaje np. wygląd demonicznego kierowcy ciężarówki w „Pojedynku na szosie” Spielberga czy twarz Jasona z „Piątku trzynastego” (ten pastisz skutecznie zniechęci, jak sądzę, większość reżyserów do powielania ogranego schematu).
Kto chce, znajdzie w filmie braci Coen morał. Kto nie chce, znajdzie co najmniej humor i błyskotliwe dialogi. Jednak nie ulega wątpliwości, że w przypadku „Poważnego człowieka” mamy do czynienie z nie do końca poważnym, niejednoznacznym, nieco chaotycznym, ale z pewnością bardzo atrakcyjnym kinem autorskim. Oby jak najczęściej!
Zapraszam na stronę: http://www.rekomendacje.npx.pl