Generalnie, sam w sobie mam naprawdę nie wiele do powiedzenia nt tego filmu, właściwie tylko jedno krótkie zdanie. Jednak po konfrontacji tego co zobaczyłem w kinie, z legendami jakie obrosły wokół filmu... Aż urosła we mnie chęć na zostanie pogromcą mitów i etat w Discovery. Ale póki co wystarczy mi forum FW.
MIT PIERWSZY – film nie śmieszy, wręcz przygnębia.
A guzik, bo śmieszy. Nie cały czas, i nie doświadczy się tu eksplozji śmiechu, ale chichotać się zdarza od czasu do czasu. Jest to humor sytuacyjny i kontrastowy, nieco czarny, w klimacie już wyrobionym przez braci Coen – zabawny jest tu już samo zestawienie kamiennych twarzy aktorów i absurdów tego, co się wokół nich dzieje. Podczas prologu, gdy żona wbiła dybukowi szpikulec, śmiałem się. Gdy Koreańczyk (a później jego ojciec) dukał, też się śmiałem. I tak dalej... Aż do pachnącej marihuaną bar micwy – beka totalna.
Dodatkowo jest to humor miejscami naprawdę inteligentny, budzący w oglądającym ciekawość w rodzaju „kurde, czemu mi jest wesoło?”.:)
MIT DRUGI – film jest cichy, spokojny, sterylny itp.
A guzik, bo jest szybki, dynamiczny, wręcz dziki. Nie jest to poziom „Wojny polsko-ruskiej” czy „Arszeniku i starych koronek” – chociaż z tym drugim miałem nieco skojarzeń w trakcie oglądania. Ilość wydarzeń, których Coenowie napchali do swojego filmu, śmiało mogłoby wystarczyć na 4-5 innych filmów w klimacie „American Beauty” czy innej „Burzy lodowej” – dodać do tego stosunkowo krótki metraż i wchodząc do kina otrzymuje się małą bombkę atomową. W „Poważnym człowieku” cały czas dzieje się mnóstwo... wszystkiego! Główny bohater nie może wejść do domu, by nie zdarzyły się w tym czasie co najmniej 4 różne sytuacje – wszystkie równo nieoczekiwanie i z zupełnie innych powodów.
Dodatkowo można tu zaobserwować mistrzowskie rzemiosło braci C. – wszystkie wątki się przeplatają, wszystko bez problemów się ogarnia, każda scena jest potrzebna, z czegoś wynika i do czegoś prowadzi. Każda jest w pewien sposób zaskakująca, świeża i „nowa”. Naprawdę świetna fabuła.
MIT TRZECI – film jest trudny, wielopoziomowy, wieloznaczny, trzeba go obejrzeć co najmniej 5 razy, i to pod rząd, z czego jeden raz od tyłu, a drugi raz pod wpływem.
A guzik, bo jest jasny, prosty i oczywisty. Sens (lub jak kto woli – morał) brzmi: „weź się człowieku ogarnij, zajmij się swoim życiem i przestań go unikać, zacznij COŚ robić”. Nie wiem, co w tym takiego skomplikowanego.
Coenowie pokazują w swoim stylu, co wynika z takiego nie-życia, kiedy to przez 40 lat unika się odpowiedzialności za własne życie, wybiera się odrzucenie stworzenia własnego systemu moralnego i przyjęcie go od innych. Kiedy nawet na końcu tego nie chce się otworzyć oczu i brnie się dalej (w tym wypadku, w religię). Kiedy człowiek tylko wmawia sobie, że jest człowiekiem i jego egzystencję można jeszcze nazwać życiem.
Jest to opowieść konsekwentna, przemyślana i zwyczajnie dobra, jednak dla mnie to i tak nic specjalnego, właściwie nawet mógłbym nieco ponarzekać, że bracia ograniczyli się z tą religią tylko do Judaizmu i Żydów (CHYBA wszyscy aktorzy w tym filmie to Żydzi, choć wątpliwości miałbym co do sprzedawcy w sklepie do którego dzwoni dentysta), nie przenieśli filmu do lat współczesnych, że nie ma tu narratora, który suchym tonem mówiłby „i robił wszystko, by nadal nie żyć”, że nie ma tu nikogo kto żyje...
No i to chyba wszystkie mity, a przynajmniej te najważniejsze. Film oczywiście warto obejrzeć – bo jest zwyczajnie dobry!
Mi to brzmi na syfa lub inne "intymne" choróbsko. Serio. A o takich rzeczach zwykle nie gada się przez telefon, tylko poufnie.
Zresztą, nic powiedziane do końca nie zostało, bo pisanie o "nie dobrych wieściach" z takim przejęciem, zahacza o pesymizm - a w istocie to bardzo obszerne określenie, niekoniecznie źle wróżące.
Swoją drogą ciekawe czy istnieje jeszcze jakiś widz, któremu w tym momencie filmu przyszła na myśl choroba weneryczna.
Nie wiem, ja w kinie pomyślałem o nowotworze. Ale z opisu @zuziako brzmi to na syfa.:)
Nie jestem lekarzem ale chodziło o wyniki "prześwietlenia", a tak syfa się chyba nie wykrywa :)