Gdy czytam liczne negatywne opinie internautów o najnowszym filmie Woody Allena „Poznasz przystojnego bruneta”, to kojarzą mi się one z narzekaniem dziecka, które podczas przyjęcia sięgnęło po kieliszek z winem wytrawnym i teraz krzywi się rozczarowane. Do kina autorskiego, nie tylko zresztą tworzonego przez Woody Allena, trzeba po prostu dojrzeć. Tak jak do wina z dużą ilością garbników.
Oglądam filmy Woody Allena od wielu lat i nie ulega dla mnie wątpliwości, że chociaż najlepsze jego dzieła powstały w ubiegłym stuleciu, to i tak utrzymuje on fantastyczny poziom, zwłaszcza że przecież co roku wypuszcza nowy film. Twierdzę, że „Poznasz...” jest co najmniej na poziomie obrazów ze Scarlett Johanson, będących moimi ulubionymi dziełami Allena z ostatnich lat.
W najnowszym filmie Allen wraca do swoich ulubionych motywów fabularnych, znanych sprzed lat. Jeden z nich to starzejący się mężczyzna który związuje się z młodą kretynką, której jedynym atutem jest wulgarna seksualność. Ten wątek po mistrzowsku w „Mężach i żonach” zagrali nieodżałowany Sydney Pollack i Lysette Anthony. Tym razem możemy podziwiać świetnego, autoironicznego Anthony Hopkinsa i Lucy Punch, która jest jakby stworzona do tej roli. Zauważmy, że odtwarzana przez nią postać prostytutki – inaczej niż w 99% filmów – bynajmniej nie jest osobą o złotym sercu.
Kolejny typowo allenowski motyw to wróżbiarstwo, spirytyzm, etc. Do niego nawiązuje już sam tytuł filmu, mający formę przepowiedni. Jej adresatką jest pierwsza z przedstawionych nam bohaterek – Helena, grana przez Gemmę Jones (tutaj tak samo stylowo angielską jak wówczas, gdy grała matkę Bridget Jones). Sprytna wróżka serwuje nieszczęśliwej Helenie na zmianę whisky i pomyślne przepowiednie, stwarzając pozory duchowego wsparcia. Tak przynajmniej sądzi jej córka Sally (w tej roli znakomita Naomi Watts), ale tylko do czasu, gdy okazuje się, że niekorzystna koniunkcja planet „uniemożliwia” matce udzielenie córce wysokiej pożyczki.
Poza znanymi wątkami, które dla wytrawnego fana Woody Allena są jak standardy jazzowe, zawsze warte kolejnych opracowań, zaskoczyło mnie tempo filmowej narracji. Montaż jest dynamiczny, filmowe lokacje zmieniają się bardzo często, podobnie jak poszczególne wątki i bohaterowie. Np. gdy Sally wybiera się do opery ze swoim przystojnym szefem (gra go Antonio Banderas) jesteśmy na przedstawieniu dosłownie przez kilka sekund. Allen opowiada szybko, ale precyzyjnie. Opisuje sytuacje i charakteryzuje postaci jak gdyby rysował piórkiem – kilka pewnych ruchów ręki starego mistrza i już wiemy i widzimy to co trzeba.
Kiedyś złośliwi (i zazdrośni) krytycy zarzucali Allenowi, że umiejętnie wybiera do ról w swoich filmach piękne młode aktorki, żeby je obcałowywać na planie. Tutaj Allen nie występuje (więc i nie całuje), ale umiejętności castingowe pozostały. Dowodem jest prawdziwa ozdoba tego filmu, piękna Freida Pinto, znana ze „Slumdoga”. „Zawsze chciałam być czyjąś muzą” mówi grana przez nią postać, a widz zabiera się za pisanie wiersza (lub przynajmniej recenzji...) .
Można Allena nie lubić, mamy przecież wolność i demokrację. Zygmunt Kałużyński pisał kiedyś, że tematyka filmów Allena jest taka, jak XIX-wiecznych bulwarowych sztuk francuskich, z perypetiami rozgrywającymi się w małżeńskich trójkątach i czworokątach. Jednak zupełny brak, choćby niechętnego, uznania dla poziomu sztuki filmowej, jaki prezentuje Woody Allen, uważam za zwykłą ignorancję. Do takich osób mam jedno pytanie: czy znają innego reżysera, w którego filmach będące u szczytu kariery gwiazdy kalibru Julii Roberts czy Scarlett Johanson wystąpiły za ułamek swojej regularnej gaży? Podejrzewam, że żadne nazwisko nie padnie, ponieważ Woody Allen jest niepodrabialny i niepowtarzalny. Dlatego ma zagwarantowane godne miejsce w historii kina, o czym zarówno gwiazdy jak i ich agenci doskonale wiedzą.
Zapraszam na stronę http://www.rekomendacje.npx.pl
Zgrabnie i mądrze ujęte w słowa. Zgadzam się w pełni.
Co do Freidy Pinto - była zjawiskowa w tym filmie. Nie obraziłbym się, gdyby była następczynią Scarlet w filmach Allena.
Skąd Twoje zdziwienie? Na pewno znasz mitologię grecką i wiesz, że patronem dziewięciu muz był Apollo - bóg m.in sztuki i właśnie piękna.
Znaczenie słowa "muza" się zmieniło. Teraz nie jest to osoba, na widok której ma się erekcję...
W takim razie proszę o definicję, z linkiem do wiarygodnego słownika lub encyklopedii. Inaczej uznam że nie potrafisz przyznać się do błędu i brniesz w infantylne, gołosłowne pseudoargumenty typu "a właśnie że nie".
Swojej opinii nie opieram na definicjach ze słownika. Nie mylę inspiracji z erekcją jak Grecy, nie wyłączam piękna ciała od piękna człowieka.
Fajnie się z Tobą dyskutuje, pomimo że wspominasz ciągle o erekcji. Napisałeś o "znaczeniu słowa", które rzekomo się zmieniło, stąd moja prośba o aktualną definicję. Znaczenie słów to kwestia obiektywnych definicji, a nie subiektywnych ocen - zwłaszcza gdy pouczamy kogoś o niewłaściwym rozumieniu danego pojęcia.
Pozwól że od dziś bedę tę kwestię postrzegał tak jak Ty, tzn. nie wyłączając "piekna ciała od piękna człowieka". OK?
Nie trzeba dojrzeć tylko trzeba to lubić jeśli jest wiele nieprzychylnych opinii na temat tego filmu to dlaczego od razu wszyscy którym się on nie podoba są nie dojrzali chałę trzeba nazwać chała żeby zaoszczędzić rozczarowań innym. Dlatego masz angielskie poczucie humoru nie znaczy ze inni tez osobiście uważam ze polskie komedie są najlepsze zwłaszcza te gangsterskie a na filmach allena mogę spać bo są po prostu nudne(poza sporadycznymi dialogami) i nikt mi nie zabroni mieć takich odczuć
Pejka69 - masz sporo racji. Gust ma oczywiście decydujące znaczenie. Nie domagam się powszechnej adoracji Allena, ale wykazywania minimum pokory. Nieco mnie irytuje, gdy Mały Kazio z Filmwebu poucza Allena, jak należy kręcić filmy czy Hopkinsa jak w nich grać (vide: dyskusja po sąsiedzku pt. "zmęczenie materiału"). Jeszcze co do gustu i dojrzałości - Ameryki nie odkryję, jeśli stwierdzę, że fani Allena to jednak trochę starsza młodzież niż wielbiciele American Pie VII. Również wśród miłośników np. 12-letniej whisky nie zauważyłem zbyt wielu nastolatków. Często więc oprócz odpowiedniego gustu, rzecz jasna, do polubienia czegoś chyba faktycznie się dojrzewa. Pozdrawiam
To ciekawe, bo w Krakowie (domyślam się, że byłeś na maratonie nocnym z Allenem w Multikinie) 80% widowni to byli bardzo młodzi ludzie. Głównie licealiści i studenci. :-)
Sam film był dość słaby jak na Allena. To był najsłabszy punkt programu wczorajszej nocy. Mało spójny, ratował go wątek Hopkinsa i dialogi. Ale warto było poczekać na Whatever Works.
Od lat nie widziałem w kinie innej widowni niż ta opisana przez Ciebie, tzn. z ogromną przewaga ludzi młodych i bardzo młodych. Można więc dokonać odkrycia na miarę Twojej rewelacji nawet udziału w maratonie w Multikinie.
" Do kina autorskiego, nie tylko zresztą tworzonego przez Woody Allena, trzeba po prostu dojrzeć. Tak jak do wina z dużą ilością garbników." - zbędne (i jakże mylne!) nadęcie mój drogi.
Jeśli już lubujesz się w takich "konesersko-winiarskich" porównaniach to odpowiem Ci, że z najnowszy filmem Allena jest jak z pewnym słynnym konkursem winiarskim w Kalifornii - gdzie zasłużone i pełne koneserów jury oceniając całą plejadę win bez etykietek, wybrało na zwycięzcę taniego sikacza za parę dolców.
I tyle w temacie "dojrzewania" do "autorskiej" chały pt. "Poznasz przystojnego bruneta"
Oświeciłeś mnie. Teraz wiem, że nadęcie może byc zbedne i na dodatek mylne. Ciekawe kiedy nadęcie jest niezbędne i trafne.
@ silentviper @some_one oj chłopcy chłopcy..., naprawdę mam alergię na takich pseudomądrych jak Wy i dostarcza mi wiele radości drażnienie Waszego przerośniętego ego, które zazwyczaj można zdiagnozować już po jednym zdaniu wypocin.
Internetowi impotenci którzy mają się za koneserów kina są jakże wdzięcznym tematem...
Nie wiem gdzie tu atak na moją osobę, albo dowód moich kompleksów, ale mimo wszystko dzięki za ta rozrywkę w sobotnie popołudnie.
A dlaczego impotenci zapytasz silentviper? A no dlatego, że jedyne czym jesteś w stanie poprzeć swój bełkot, to czepienie się mojego nic nieznaczącego nicka i "he, he" mój ty wielki intelektualisto.
Miłej niedzieli.
Podejmiesz wyzwanie? Żadnych bajeczek nie popartych linkiem, zwalczających jedno porównanie, tylko konkretna, wnikliwa recenzja całego filmu. Co Ty na to?
Uważaj bo coś napisze... :D
Będzie siedział cały wieczór przerabiając zeszłoroczny FILM, supłając sprawną krytycznie i językowo Recenzyję - uważając przy tym żeby się przypadkowo nie nadąć w większego balona niż jest.
Jabolu, a dlaczego, jak mówisz, masz alergię na "takich jak my"..? nie rozumiesz, ze tu nikt nie chce udowodnić Ci, ze jest madrzejszy od Ciebie, tylko wyraża swoją opinię. dlatego mówiłem o kompleksach z Twojej strony. Jak ktoś próbuje coś mądrego powiedzieć, przyjmujesz to jako atak na swoje ego i od razu reagujesz agresją.
również oczekuję twojej recenzji Jabolu...
twój szatan najwyraźniej jest pedałem!
Ciekawe zjawisko... na całkiem ciekawą recenzję filmu odpowiada grupa osób, które uważają Allena za (przynajmniej w ostatnim czasie) słabego twórcę, a przecież ich zachowanie, przejawianie kompleksów, doszukiwanie się ataku na własną osobę, zarzucanie bufonady silentviperowi... to wszystko dowodzi faktu, że Woody Allen świetnie diagnozuje stan psychiczny przeciętnego człowieka współczesnego....