Film rzeczywiście mało allenowski, nie było czuć klimatu Woody'ego Allena według mnie.Jednak historie były bardzo fajne i interesujące.Przywłaszczenie sobie książki i tego konsekwencje oraz notoryczne wizyty u wróżki były zabawne.Tylko ta historia z Hopkinsem była mało wciągająca, chociaż myślę, że to głównie wina wyżej wymienionego pana.Wydaje mi się, ze Hopkins nie za bardzo udźwignął tę rolę, był mało przekonywujący, grał tak jakby nie chciał, jakby był siłą wciągnięty do tego filmu.Reszta aktorów spisała się bardzo dobrze.
Jestem wielki fanem Allena i jasno oczywiście stwierdzam, że wielkim arcydziełem ten film nie jest, jednak z drugiej strony nie jest również tak tragicznie.Film dobry i tyle.
Ocena 6 oznacza "Niezły", więc nie jest tak źle. ;)
Może to przykład na jeden z niewielu nie przecenionych filmów na filmwebie. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że wielu ludzi ocenia tylko filmy które im się podobają waląc tylko w 9 lub 10.. Ci co oglądają Allena w większej części wystawiają też oceny poniżej 8, a i są bardziej krytyczni; wynika to z ich ustalonego gustu - nic negatywnego.
Hehe, wiem.Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy ma inny gust i inaczej ocenia filmy.Nikogo nie krytykuję.Sam widziałem sporo filmów, które powszechnie są uważane za arcydzieła i obrazy wybitne, a na mnie większego wrażenia nie robią.Także to pytanie "Skąd tak niska ocena", to raczej takie pytanie retoryczne ;).
Mnie film z kolei rozczarował. Gdy go oglądałem miałem wrażenie, że Allen połączył w nim wątki ze swoich dwóch wcześniejszych filmów - wątek Hopkinsa przypominał mi historię z "Whatever works", a wątek pisarza historię tenisisty z "Wszystko gra". I to porównanie w moich oczach było niestety zabójcze, bo w "Poznasz przystojnego bruneta" oba te wątki według mnie zostały gorzej przedstawione. Do tego zabrakło mi ich zakończenia, zwłaszcza wątku pisarza - Allen nakreślił obiecującą historię i urwał ją w najciekawszym momencie.
Większość filmów Allena ma wspólne wątki i wydarzenia, mi to z kolei nie przeszkadza aż tak bardzo.Patrzmy np. na to, że w większości jego filmów pojawia się neurotyczny główny bohater, grany albo przez samego Allena lub przez innego aktora.Jeżeli chodzi o urwane zakończenie wątku pisarza, to jest przecież oczywiste.Tamten ze śpiączki się wybudza i dowiaduje się, że jego kumpel przywłaszczył sobie jego książkę.Na pewno będzie to koniec przyjaźni, sprawa pewnie trafi do sądu, a tamten opinie będzie miał zniszczoną do końca życia.
Neurotyczny bohater nigdy mi nie przeszkadzał, ale w tym przypadku nie potrafiłem unikać porównań obu tytułów i różnego przedstawienia związku starszego i zmęczonego faceta z energiczną młodą dziewczyną. Chociaż na dobrą sprawę w "Whatever works" to było autentyczne zauroczenie, a nie cyniczne utrzymywanie, a to także spora różnica
Co do wątku pisarza to wiemy że skończyłby się w ten sposób, ale jednak bez tej pierwszej rozmowy obu pisarzy, albo bez postawienia Dio przed prawdą, ten wątek po prostu nie jest pełny i brakuje mu momentu kulminacyjnego. W tych dwóch momentach też wiele spraw nie zostałoby dopowiedzianych, ale jednak wątek nie zostałby zwyczajnie porzucony.
Jeśli Allen chciał, aby ten wątek został nagle przerwany i aby ludzie się domyślali co będzie dalej, to jego wolna wola.Dla mnie ten punkt kulminacyjny nie był potrzebny i dobrze się bawiłem myśląc sobie, co to też się wydarzy, jak jego przyjaciel dowie się, że mu ukradł całą książkę.Jak już pisałem mi to nie przeszkadza, ale każdy lubi co innego.Tak samo jak nie przeszkadzają mi właśnie te podobieństwa, nawet czasem tak oczywiste.Każdy ma inny gust.Mi osobiście ten film Allena bardzo przypadł do gustu.
Ja zdecydowałam się obejrzeć ten film głównie z uwagi na Antonio Banderasa, ale myśl, że to film Woodego Allena zachęciła mnie jeszcze bardziej. Mimo wszystko filmem jako tako jestem rozczarowana, dużo nieskończonych wątków i ogólnie jakoś klimat jakiś nie taki. Ale dałam sześć ;>
Żeby nie było, klimat rzeczywiście jest trochę taki nie Allenowski.Stwierdziłem to od razu po obejrzeniu filmu.Jednak film sam w sobie mi się podobał.A te niedokończone wątki, no cóż, kto co lubi.Mi to odpowiada, że od czasu do czasu reżyser zostawia taką wolną drogę interpretacji.
Wiem, że te nieskończone wątki to świadomy wymysł reżysera, bo czasami trzeba się domyślać, nie uważam tego za jakiś straszny minus, chociaż nie jestem tym zachwycona. Ale film sam w sobie może być, po prostu liczyłam na coś więcej ;)